Bez wdzięku, napięcia i romantycznej aury, choć akcja rozgrywa się w ładnie sfotografowanej Wenecji. Jednak przede wszystkim zawiodły gwiazdy. Dawno nie widziałem w kinie tak niedobranej pary jak Angelina Jolie i Johnny Depp.
Zaczęło się obiecująco. Apetyt na dobrą rozrywkę rozbudził w Hollywood francuski thriller „Anthony Zimmer”. Za oceanem postanowiono zrobić remake. Nad scenariuszem fabuły o amerykańskim turyście wplątanym w kryminalną intrygę przez zabójczo piękną kobietę pracowali pierwszorzędni fachowcy: Julian Fellowes (m.in. „Gosford Park”) i Christopher McQuarrie (m.in. „Podejrzani”). Wreszcie projekt trafił w ręce von Donnersmarcka, który stanął również za kamerą.
Od początku było jednak jasne, że ani historia, ani reżyser – wschodząca gwiazda niemieckiej kinematografii – nie będą się liczyć. „Turysta” miał być jedynie efektownym tłem filmowym, na którym błyszczą ikony współczesnego kina.
Depp gra Franka, nauczyciela matematyki z Wisconsin. W pociągu jadącym do Wenecji przysiada się do niego Jolie, czyli tajemnicza Elise. Zachowuje się tak, jakby Frank ją zafascynował, ale w rzeczywistości realizuje plan swojego kochanka – złodzieja Alexandre’a Pearce’a, który najprawdopodobniej zmienił dzięki operacjom plastycznym wygląd i ukrywa się przed mafią oraz brytyjską policją podatkową. Frank nie podoba się Elise, jest tylko podobny do Alexandre’a. A kobiecie chodzi o to, żeby na to nabrali się ścigający jej kochanka.
Von Donnersmarck wybrał staroświecką formułę eleganckiego thrillera, jakie kiedyś kręcił Alfred Hitchcock, i dodał do tego ciut ironii. Ta mieszanka patyny i pastiszu nie działa. Zamiast nadać filmowi lekkości, razi sztucznością. A Jolie i Depp – zamiast grać – pełnią rolę modeli na weneckim wybiegu, prezentując konfekcję w stylu vintage. Jolie jakoś się w tej konwencji odnajduje. Ale Depp jest turystą z zupełnie innej bajki.