Potem Almodóvar cofa akcję o sześć lat. Zaczynamy rozumieć, że współczesnym demiurgiem kieruje nie tylko chęć popchnięcia do przodu nauki. To jego zemsta za śmierć żony i ukochanej córki, która po gwałcie popełniła samobójstwo. Zimne, niemal sterylne obrazy aż kipią od namiętności. Niosą opowieść o zdradzie, rozpaczy, zniewoleniu, tęsknocie za czymś, co nigdy nie wróci. Także dyskurs o tożsamości człowieka. W skórze zamknięte są informacje o rasie, wieku, płci. Ale przecież wszystko co najważniejsze tkwi gdzieś głęboko. Naukowiec powiedziałby: w mózgu. Almodóvar mówi: w duszy, w sercu. Dlatego można zmienić wygląd człowieka, jego życie, przyzwyczajenia, nawet płeć. Ale uczucia są jego własnością. Przywiązanie do tego, co było – do wspomnienia z dzieciństwa, do matki – okaże się silniejsze niż skalpel chirurga.
I tak "Skóra..." wpisuje się w nurt ostatnich filmów hiszpańskiego mistrza "Wszystko o mojej matce", "Porozmawiaj z nią", "Volver", "Przerwane objęcia". Do tego Antonio Banderas, który wraca do Almodovarowskiego świata po 20 latach, wspaniała Marisa Paredes jako wierna służąca chirurga, nowa muza Elena Anaya i finezyjne zdjęcia Jose Luisa Alcaine. Jestem za.
Kontra: Reżyser epatuje kiczem
Rafał Świątek
Almodóvar od kilku lat zmienia skórę – używa innego stylu, poważnieje. Niestety, jego filmom nie wychodzi to na dobre.
Z obrazów Almodóvara ulotniła się punkowa energia. Pierwsze komedie Hiszpana wręcz od niej kipiały. Słynny Pedro był wtedy królem movida madrilena – artystycznego ruchu, który ekstrawagancją i łamaniem tabu zmienił oblicze purytańskiej Hiszpanii po latach dyktatury generała Franco.
"Skóra, w której żyję" – historia chirurga plastycznego przypominającego współczesnego doktora Frankensteina – nawiązuje do dawnej estetyki. Gdy na ekranie pojawia się bandzior w karnawałowym przebraniu tygrysa, trudno nie pomyśleć o nasyconej czarnym humorem "Kice".