Pierwsze Ujęcie: Rozmawiamy na "Młodzi i Film". Jak się czujesz na tym festiwalu?
Wojciech Solarz:
Mam dosyć złożone wrażenia. Z jednej strony bardzo dobrze, że Festiwal jest i pokazuje dużo młodego kina, dzięki czemu można zobaczyć przekrojowo myślenie, tendencje oraz różnice warsztatowe między filmami niezależnymi, szkolnymi i tymi już prawie profesjonalnymi, jak te z programów "30 minut" i "Pierwszy dokument", no i rzecz jasna pełnymi fabułami, polskimi i zagranicznymi.
Ale do rzeczy... Widziałem chyba ze dwadzieścia pięć krótkich metraży i siedem długich fabuł. Z jednej strony cieszę się, że tak dużo robimy i że dostęp do tego jest coraz łatwiejszy.
Natomiast, jeśli chodzi o krótkie metraże, to mam wrażenie, że jest w nich jakoś tak dziwnie ponuro. Mówię o tematyce i sposobie opowiadania. Czy nam jest rzeczywiście aż tak strasznie szaro i smutno? Nie widziałem ani jednego filmu o miłości, o tym, że ktoś się cieszy, że żyje, że ma dziewczynę, z którą rzecz jasna może mieć jakieś problemy - ale przecież Ci wszyscy ludzie, którzy opowiadają o śmierci, bezsensie, pokazują jakieś ponure miejsca i biednych, zmęczonych starszych ludzi siedzących w oknach... przecież oni wszyscy jeżdżą co roku gdzieś na wakacje, przeżywają pierwsze miłości, mają głowy pełne fajnej, często abstrakcyjnej, pojechanej wyobraźni.