Losy postaci "Korowodu" układają się w dwa zbiorowe portrety: średniego i młodego pokolenia Polaków.
Jak pokazuje Stuhr, dzisiejszych 50-latkw zmuszono przed 1989 rokiem do życia w kłamstwie. Ci, których SB złamała, byli wciągani w świat donosów i nie potrafili się z niego wyplątać. W nowej Polsce milczeli. Woleli winę nosić w sobie, niż prawdą ranić najbliższych. Ten pokoleniowy dramat uosabia w filmie profesor Dąbrowski w przekonującej kreacji Jana Frycza. Kochający mąż i ojciec przed zbliżającym się widmem lustracji na uczelni znika z życia rodziny.
Na jego ślad trafia student Bartek Wilkosz (Kamil Maćkowiak) lawirant i oszust. I to na nim skupia uwagę reżyser, próbując zarazem z postępowania chłopaka uczynić refleksję o Polakach, którzy wchodzą w dorosłość.
Bartek śledzi Dąbrowskiego, bo chce historię profesora sprzedać brukowcowi. Dla niego donosy i lustracja to tematy wzięte z księżyca. Widzi w nich tylko tabloidową historyjkę. Wilkosza i Dąbrowskiego dzieli generacyjna przepaść, ale łączy stosunek do kłamstwa. Profesor uległ mu kiedyś, bo chciał zdobyć miłość kobiety. Za to student traktuje kłamstwo i szantaż jako środki do zdobycia kasy.
"Korowód" mógł mądrze połączyć uczucia, namiętności z dyskusją o współczesnej Polsce. Niestety, Stuhr chyba uznał, że tak poprowadzonej opowieści widzowie nie kupią. Dorzucił więc perypetie rodziny profesora, dziewczyny Bartka i siostry jego kolegi, w której Wilkosz się podkochuje. I nadał fabule styl telenoweli.