Akcja filmu rozgrywa się w 2007 roku. Stany Zjednoczone na dobre utknęły w Iraku. Coraz gorsza staje się również sytuacja w Afganistanie, gdzie talibowie po druzgoczącej klęsce kilka lat wcześniej przystąpili do kontrofensywy. Ambitny senator opracowuje nową strategię wojny z ekstremistami. Niewielkie oddziały marines zrzucane na terenie zajętym przez wroga mają uniemożliwić mu przegrupowanie sił i połączenie się z rebeliantami w Iraku. Już na samym początku okazuje się, że plan będzie wymagał poświęcenia życia wielu ludzi. Wywiad źle rozpoznał miejsce pierwszej operacji. Tam, gdzie miało być bezpieczne lądowisko, amerykański helikopter zostaje zaatakowany.
Fabuła filmu „Ukryta strategia” ma mocne oparcie w rzeczywistości. Nowa strategia walki z rebeliantami istnieje od 2006 roku. Generał David Petraeus, który dowodzi międzynarodowymi siłami w Iraku, opracował podręcznik pola walki FM (Field manual) 3-24. Pierwsza strategia walki z partyzantami i rebeliantami, jaka powstała w amerykańskiej armii od 25 lat, polega m.in. na prowadzeniu wielu operacji na raz, aby uniemożliwić rebeliantom przegrupowywanie oddziałów. Prowadzona jest także specjalna operacja, która ma uniemożliwić przenikanie ekstremistów do Iraku. Niewielkie oddziały sił specjalnych działają na granicy iracko-irańskiej. Zdaniem ekspertów najprawdopodobniej walczą też w głębi Iranu z siłami gwardii republikańskiej. Dziennikarze nie są dopuszczani do takich oddziałów. Dokładnie tak, jak w filmie.
– Serce mi krwawi, kiedy muszę wysyłać ludzi na śmierć. Ale ponosimy odpowiedzialność za bezpieczeństwo naszego kraju – tłumaczy filmowy twórca strategii, senator Jasper Irving. Jego zdaniem Stany Zjednoczone muszą wygrać wojnę z terroryzmem bez względu na koszty i czas. – Jeśli będzie trzeba – mówi – zostaniemy tam 10 lat. I chociaż przyznaje, że w Iraku popełniono wiele błędów, to jego zdaniem po zamachach z 11 września 2001 Ameryka musiała pójść na wojnę. – Żadna cywilizacja nie przetrwa, jeśli nie odpowie atakiem na atak – przekonuje polityk.
Jego słowa do złudzenia przypominają wypowiedzi Paula Wolfowitza, Donalda Rumsfelda, Dicka Cheneya, Richarda Perle’a czy Johna Boltona – najbardziej znanych ideologów neokonserwatyzmu. W czasie prezydentury Billa Clintona mało kto zwracał na nich uwagę, jednak już wtedy w swoich publikacjach nawoływali do wojny z Irakiem. Kolejny na liście celów miał być Iran. Zagorzałym zwolennikiem zastosowania siły, jako sposobu na rozwiązanie kryzysu wywołanego programem atomowym Teheranu, jest teraz w administracji Busha wiceprezydent Dick Cheney.
Zdaniem neokonserwatystów kluczem do bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych jest stabilny Bliski Wschód, a środki militarne są tylko jednym z narzędzi uprawiania polityki. Przykładem na jej skuteczność miał być prewencyjny atak Izraela na reaktor atomowy w Iraku w 1981 roku, dzięki czemu Saddam Husajn nie zdołał wyprodukować broni atomowej. Amerykańscy stratedzy od dawna przyznawali, że nie zawsze musi to być atak prewencyjny, a więc bezpośrednio zapobiegający zagrożeniu. Dean Acheson, słynny doradca prezydenta Johna F. Kennedy’ego, mówił w 1963 roku, uzasadniając próbę inwazji na Kubę, że „żadne przeszkody prawne nie mogą powstrzymać Ameryki przed odpowiedzią na próbę podważenia jej pozycji i prestiżu”.