Tu wszystko jest za: za mocne‚ za krzykliwe‚ za drogie. Modne‚ ale żałośnie anachroniczne.
Po filmie nie spodziewałam się doznań intelektualnych. Oczekiwałam atrakcji estetycznych – ściśle mówiąc‚ ładnych ciuchów. One są poza seksem głównym bohaterem.
Serial rozkręcił gigantyczną machinę marketingową. Cztery bohaterki – Carrie‚ Samantha‚ Charlotte i Miranda – rozreklamowały na całą planetę marki‚ o jakich przedtem poza kilkunastoma redaktorami mody nikt nie słyszał. Same prawie stały się metkami. Manolo Blahnik‚ Jimmy Choo‚ Christian Louboutin zdobyli sławę‚ jakiej nie zapewniłoby im tysiąc stron reklamy opłaconej na stronach „Vogue’ów”. Tysiące kobiet na świecie zaczęło uważać, że życie bez torby Chanel jest pozbawione sensu.Ameryka nigdy nie była ojczyzną mody. Zawsze wpatrywała się w Europę‚ najpierw w Paryż‚ potem kolejno w Mediolan i Londyn. Jednak przez ostatnie dwie dekady Amerykanie zrobili wszystko‚ żeby tę sytuację zmienić. Lansowali się, jak mogli.
Parsons School of Design w Nowym Jorku‚ jedna z dwóch najlepszych uczelni mody na świecie, drenowała świat z młodych talentów, głównie z Azji‚ nowojorski tydzień mody ściągał setki dziennikarzy. Amerykańskie gwiazdy przedstawia się jako ikony mody w magazynach‚ filmach‚ Internecie. Wiadomo‚ w Ameryce są pieniądze.
Kiedy na scenę globalnej mody w latach 90. wkroczyli tak zdolni kreatorzy jak Calvin Klein‚ Donna Karan‚ Mark Jacobs‚ niektórzy prawie uwierzyli‚ że moda zaczyna się i kończy w Stanach. Jednak Ameryka liczy się raczej jako konsument niż twórca. I niestety, jej obywatele jako turyści w Europie rozpoznawalni są nie tylko po akcencie‚ ale po ubraniu.Twórcy filmu postanowili zrobić wszystko‚ żeby udowodnić, że jest inaczej. I tak dęli w ten balon‚ że ten po prostu pękł. Ciuchy w „Seksie w wielkim mieście” są gorsze od banalnych dialogów‚ serialowej gry aktorów i niemogącej niczym zaskoczyć intrygi.