Amerykańska oda do loga

Błagam o umiar! – ma się ochotę krzyknąć, oglądając kostiumy w filmie „Seks w wielkim mieście”. Będzie to jednak krzyk wołającego na puszczy

Publikacja: 03.07.2008 07:10

Amerykańska oda do loga

Foto: FPM

Tu wszystko jest za: za mocne‚ za krzykliwe‚ za drogie. Modne‚ ale żałośnie anachroniczne.

Po filmie nie spodziewałam się doznań intelektualnych. Oczekiwałam atrakcji estetycznych – ściśle mówiąc‚ ładnych ciuchów. One są poza seksem głównym bohaterem.

Serial rozkręcił gigantyczną machinę marketingową. Cztery bohaterki – Carrie‚ Samantha‚ Charlotte i Miranda – rozreklamowały na całą planetę marki‚ o jakich przedtem poza kilkunastoma redaktorami mody nikt nie słyszał. Same prawie stały się metkami. Manolo Blahnik‚ Jimmy Choo‚ Christian Louboutin zdobyli sławę‚ jakiej nie zapewniłoby im tysiąc stron reklamy opłaconej na stronach „Vogue’ów”. Tysiące kobiet na świecie zaczęło uważać, że życie bez torby Chanel jest pozbawione sensu.Ameryka nigdy nie była ojczyzną mody. Zawsze wpatrywała się w Europę‚ najpierw w Paryż‚ potem kolejno w Mediolan i Londyn. Jednak przez ostatnie dwie dekady Amerykanie zrobili wszystko‚ żeby tę sytuację zmienić. Lansowali się, jak mogli.

Parsons School of Design w Nowym Jorku‚ jedna z dwóch najlepszych uczelni mody na świecie, drenowała świat z młodych talentów, głównie z Azji‚ nowojorski tydzień mody ściągał setki dziennikarzy. Amerykańskie gwiazdy przedstawia się jako ikony mody w magazynach‚ filmach‚ Internecie. Wiadomo‚ w Ameryce są pieniądze.

Kiedy na scenę globalnej mody w latach 90. wkroczyli tak zdolni kreatorzy jak Calvin Klein‚ Donna Karan‚ Mark Jacobs‚ niektórzy prawie uwierzyli‚ że moda zaczyna się i kończy w Stanach. Jednak Ameryka liczy się raczej jako konsument niż twórca. I niestety, jej obywatele jako turyści w Europie rozpoznawalni są nie tylko po akcencie‚ ale po ubraniu.Twórcy filmu postanowili zrobić wszystko‚ żeby udowodnić, że jest inaczej. I tak dęli w ten balon‚ że ten po prostu pękł. Ciuchy w „Seksie w wielkim mieście” są gorsze od banalnych dialogów‚ serialowej gry aktorów i niemogącej niczym zaskoczyć intrygi.

Rozumiem‚ że ekran lubi wyraziste kolory i grube efekty‚ ale czy kostiumografka musi kontynuować tradycję Carringtonów w „Dynastii”? Czyli – im więcej złota i dolarów możesz na siebie włożyć‚ tym jesteś elegantsza. Ale w filmie od złota i dolarów jest jeszcze coś ważniejszego – loga.

Na początku filmu główna bohaterka Carrie Breadshaw stwierdza: do Nowego Jorku kobiety przyjeżdżają po miłość i loga. W przypadku bohaterek to prawda. Chociaż ten‚ kto oglądał serial‚ wie‚ że w nim Carrie ubierała się bardziej dyskretnie‚ łącząc rzeczy droższe z tańszymi i niekoniecznie markowymi. Dopasowywała strój do okoliczności. Nie była tak ostentacyjnie pretensjonalna.

Tutaj do przyjaciółki‚ która właśnie urodziła dziecko w szpitalu, idzie ze złotą wieczorową torebką. Oczywiście Louis Vuitton. Oczywiście na 14-centymetrowych szpilkach‚ bo w nich bohaterki poruszają się nie tylko prosto po wstaniu z łóżka‚ ale także po śniegu‚ w ulewie‚ na plaży oraz kiedy mają depresję. Na spotkanie w kawiarni w Central Parku dwie przyjaciółki przybywają w estradowych sukniach z dekoltami. Momentami zastanawiałam się, czy nie oglądam commedii del arte. Brakuje tylko masek.

W tym filmie defilada log jest tak natarczywa‚ jak nie była nawet w „Diabeł ubiera się u Prady”. Kiedy Carrie rozmawia przez komórkę‚ ustawia się na tle wystawy sklepu Diane Von Furstenberg (amerykańska kreatorka mody bardzo znana w Stanach‚ mało w Europie). Samantha‚ kiedy ma stres związany z brakiem seksu‚ udaje się na shopping i załadowuje swojego mercedesa wielkimi pudłami z napisem Gucci. Carrie ofiarowuje swojej asystence na Gwiazdkę torbę Louisa Vuittona. Do tej pory dziewczyna strasznie cierpiała‚ bo musiała‚ biedaczka, nosić Vuittona z wypożyczalni. Współczuję. W scenie prezentacji sukni ślubnych kadry z mierzeniem kreacji: Very Wang‚ Lanvin‚ Caroliny Herrery‚ Diora‚ Vivienne Westwood trwają tak długo‚ jakby chodziło o reklamówkę.

Nie wiem‚ czy to wszystko zasługa product placement czy bezinteresowny zachwyt realizatorów nad markowymi produktami. Najzabawniejsze, że cały film‚ który jest jednym wielkim hymnem do drogich ciuchów‚ log i biżuterii‚ kończy się wzruszającym morałem‚ że nie ciuchy dają szczęście‚ ale miłość.

Przecież to tylko bajka‚ czy trzeba brać ją serio? I tak obejrzy ją pół miliarda ludzi na świecie. A ćwierć miliarda i tak zachwyci się kreacjami bohaterek. I o to przecież chodziło.

Tu wszystko jest za: za mocne‚ za krzykliwe‚ za drogie. Modne‚ ale żałośnie anachroniczne.

Po filmie nie spodziewałam się doznań intelektualnych. Oczekiwałam atrakcji estetycznych – ściśle mówiąc‚ ładnych ciuchów. One są poza seksem głównym bohaterem.

Pozostało 94% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Film
Szalony taniec Jerzego Kuleja w życiu, w ringu i na parkiecie
Film
Hołd dla Halyny Hutchins, która zginęła tragicznie na planie filmu „Rust”
Film
„Dom dobry sen zły”. O czym opowie nowy film Wojciecha Smarzowskiego?
Film
Rekomendacje filmowe: Czas Jokera i Diplodoka