Specjalna jednostka saperów rozbraja miny na pustynnych drogach i na ulicach Bagdadu. Wyjeżdżając na akcję, nigdy nie mają pewności, czy wrócą. Wystarczy jeden nieostrożny ruch, jeden nieodcięty w porę przewód...
– Po powrocie z Iraku reporter Mark Boal opowiedział mi o amerykańskich żołnierzach, którzy zaopatrzeni jedynie w nożyce unieszkodliwiają bomby mogące razić w promieniu 300 metrów – mówi reżyserka. – Byłam zszokowana. A kiedy dowiedziałam się, że ci ludzie są ochotnikami, wiedziałam, że muszę zrobić o nich film.
„The Hurt Locker” to kino perfekcyjnie wyreżyserowane, trzymające w napięciu. W każdej scenie czuje się zagrożenie i śmierć. Tu nie ma mowy o bohaterstwie. Najważniejsza jest dyscyplina. Kiedy jeden z żołnierzy wraca do jeepa po rozbrojeniu ładunku, dowódca bije go po twarzy. „Nigdy więcej nie zdejmuj słuchawek” – rzuca.
Ale Bigelow pokazuje także strach. Są w filmie momenty, kiedy ci twardzi faceci pękają. Jednemu z saperów zaczynają drżeć ręce, gdy odkrywa, że bomba ukryta jest w rozprutym ciele małego chłopca, który na ulicy sprzedawał mu płyty DVD. Inny po akcji wchodzi w kombinezonie pod prysznic. Z jego ubrania ścieka woda czerwona od krwi zabitego kolegi. Chłopak długo siedzi skulony w kącie, z nieruchomą twarzą.
Po seansie prasowym rozległy się głosy, że Bigelow zapomina o politycznym kontekście irackiej interwencji. Ale także na tym polega siła i przewrotność filmu. Żołnierze z „The Hurt Locker” nie interesują się polityką, nie rozmawiają o niej. Żyją codziennością. Narażają życie. Atakowani lub zagrożeni podczas akcji, zabijają.