Z zaułka biednego, szarego miasteczka wychodzi mężczyzna. Kupuje siekierę. Potem w brudnym, ciemnym pomieszczeniu wyciąga z kosza ludzką dłoń. Wrzuca ją do pieca. Wieczorem w domu staje przy oknie. W barakach naprzeciwko rozbiera się młoda kobieta. Za zasuniętymi firankami rysują się jej grube kształty, ciężkie piersi. Kiedy światło w jej pokoju zgaśnie, mężczyzna podkradnie się do ogrodu. Kupioną siekierą zetnie drzewo, które zasłaniało mu widok.
Film Skolimowskiego zaczyna się jak thriller o psychopacie. Bohater budzi lęk. Ale w miarę upływu czasu obraz zamienia się w opowieść o pięknej, czystej miłości. Mężczyzna okazuje się robotnikiem z przyszpitalnej spalarni odpadów. Rozpaczliwie chce zbliżyć się do kobiety, która stała się jego obsesją. Obserwuje ją przez lornetkę, a potem dosypuje środki nasenne i nocami zakrada się przez okno do jej pokoju. Tam spędza ze śpiącą czas, przygląda się jej, wykonuje drobne prace domowe. Do chwili, gdy zostaje złapany przez policyjny patrol.
"Cztery noce z Anną" to film o delikatności uczuć. Przewrotny, przekorny. Mężczyzna jest człowiekiem wyrzuconym na margines, chwilami sprawia wrażenie nierozgarniętego. Kobieta, która staje się jego niedościgłym marzeniem, to w gruncie rzeczy istota dość pospolita. Ale dla niego ta jedyna, nieosiągalna.
Skolimowski pokazuje subtelną, wielką miłość, która trwa wśród porażającej brzydoty, na przekór wszystkiemu. Prosty mężczyzna ma w sobie pokłady delikatności, której świat od niego nie chce. Jest bezsilny, skazany na samotność, jego tęsknoty nigdy się nie spełnią. Ale może cztery noce spędzone przy ukochanej warte są tego, by na szali postawić życie...
W nowym obrazie Skolimowskiego pada niewiele słów. Kamera Adama Sikory obserwuje każdy ruch mężczyzny, grymas, spojrzenie. Ten powolny i uważny styl filmowania podkreśla kunszt Artura Steranko z Teatru im. Jaracza w Olsztynie.