Wydawałoby się, że film muzyczny to przestarzały gatunek, bez szans na rozbudzenie wyobraźni młodych widzów, którzy już jako małe dzieci szukają rozrywki na własną rękę w Internecie. A jednak opowieść o uczniach pewnego liceum zelektryzowała nastolatki, tak jak niegdyś "Dźwięki muzyki", "Grease" czy "West Side Story".
Komercyjny sukces filmu przyjął jednak nowoczesne oblicze: poza rekordową oglądalnością "High School Musical" (pierwszą część w Disney Channel widziało 17 mln osób) była też wysoka sprzedaż płyt z muzyką, prestiżowe nagrody (m.in. Emmy i Billboard), inspirowane musicalem ubrania, gadżety, książki i gry komputerowe, objazdowy show na lodzie oraz wychwalane przez recenzentów i oblegane przez małoletnią publiczność spektakle teatralne. Teraz szał sięga zenitu – trzecia część musicalu jest od wczoraj w kinach.
Historia paczki szkolnych przyjaciół, do której należy zakochana para – Gabriella i Troy – rozgrywa się w kiczowatej i przesyconej kolorami rzeczywistości amerykańskiego zbytku. Bohaterowie nie mają moralnych rozterek ani bolesnych problemów – same możliwości. I właśnie ich nadmiar jest jedynym realnym kłopotem. W najnowszej części Troy nie wie, co wybrać: stypendium dla utalentowanych koszykarzy czy przyznaną mu nagle nagrodę prestiżowej akademii muzycznej. Zdradzę, że postanowił połączyć obie opcje, a przy okazji także ocalić związek z dziewczyną, która będzie studiowała w mieście obok. Jednym słowem: po co wybierać, przecież można mieć wszystko.
[srodtytul]Zło jest na niby [/srodtytul]
W świecie "High School Musical", w którym nawet brud i rdza są efektem pieczołowitej stylizacji, nic nie dzieje się naprawdę. Ukazane w nim nastolatki nie palą i nie przeklinają, za to dużo się uśmiechają, grają w golfa, śpiewają i tańczą. I to jak!