Na początku media wieszały psy na Tomie Cruisie. – Jak to możliwe, aby prominentny członek sekty scjentologów odważył się sięgnąć po rolę bohaterskiego pułkownika? – takich i podobnych pełnych oburzenia pytań było bez liku.
[srodtytul]Obawy i złośliwości [/srodtytul]
Kościół scjentologiczny ma w Niemczech kilka tysięcy członków i jak najgorszą opinię. W powszechnym przekonaniu jest organizacją oszustów, której celem jest wyciągnięcie pieniędzy z kieszeni członków. Z tej też racji znajduje się także pod obserwacją urzędu ds. konstytucji, czyli niemieckiego kontrwywiadu. Stąd biorą się opinie, że „Walkiria” nie jest niczym innym jak zakrojonym na ogromną skalę przedsięwzięciem reklamowym Toma Cruise’a, służącym promocji sekty na całym świecie. Długo zanim film pojawił się na ekranach, zarzucano mu, że spłyci, zszarga i wypaczy wizerunek niemieckiego bohatera narodowego.
Efekt był taki, że Tom Cruise nie uzyskał początkowo zgody na robienie zdjęć w Bendlerblocku, miejscu, gdzie w czasie wojny mieściły się sztaby wielu instytucji wojskowych, gdzie zginął Stauffenberg. Obecnie jest tu Muzeum Ruchu Oporu, rozkwita kult Stauffenberga – wielkiego patrioty, który złożył życie w ofierze, ratując honor Niemiec i Niemców. Radzono nawet niemieckiej wytwórni filmowej w Babelsbergu, aby nie udostępniła swych pomieszczeń hollywoodzkim szarlatanom pragnącym wykorzystać postać Stauffenberga do zrobienia pieniędzy. Gdy film już był w końcu gotowy, pojawiły się informacje, że producenci mają poważne problemy z wprowadzeniem go na amerykańskie ekrany, i być może – nigdy to nie nastąpi. A po premierze w USA nie zabrakło uszczypliwych uwag, że jest to banał i nic więcej.
[srodtytul]Cruise nadzieją Niemiec[/srodtytul]