[b]Jesienią ubiegłego roku odebrał pan polski paszport. Czuje się pan z naszym krajem związany?[/b]
[b]Ari Folman:[/b] Z Polski pochodzą moi rodzice. Oboje urodzili się w Łodzi. Poznali się w czasie okupacji, w getcie. Potem trafili do Auschwitz. Holokaust mam więc w genach, jak wielu Żydów. Wojna i obóz nigdy nie były w naszym domu tematem tabu, rodzice często o tamtym czasie rozmawiali. Przede wszystkim jednak zachowali w pamięci dobre lata przedwojenne. Po wyzwoleniu mieszkali jeszcze przez pięć lat w Łodzi, wyjechali do Izraela w 1950 roku. Co ciekawe, końcówka lat 40. też dobrze zapisała się w ich pamięci. Może dlatego, że byli młodzi, zaczynali budować wspólne życie. Potem wychowywali nas – mnie i moją siostrę – w miłości do wszystkiego, co polskie. Tęsknili. Pojechaliśmy razem do Polski trzy tygodnie po upadku muru berlińskiego.
[b]Ale nie mówi pan po polsku?[/b]
Ojciec nie chciał, żebyśmy czuli się w Izraelu jak emigranci. Ale on i matka zawsze rozmawiali ze sobą po polsku. Z przyjaciółmi i krewnymi też. Dlatego wiele słów brzmi dla mnie znajomo, trochę w tym języku rozumiem. Z mówieniem jest oczywiście znacznie gorzej. Nie znam gramatyki.
[b]Rodzice przeżyli tragedię II wojny światowej, ale historia nie oszczędziła również pana. Na początku lat 80., podczas służby wojskowej, trafił pan na wojnę z Libanem. W "Walcu z Baszirem" opowiedział pan przecież własną historię.[/b]