[b]Piotr Sobociński mówił mi, że praca przy wielkich produkcjach była dla niego ogromnym, nieustającym stresem.[/b]
Piotr umarł na amerykańskie kino. Był młodym człowiekiem. Jeszcze walczył ze światem, chciał stemplować hollywoodzkie filmy swoją osobowością. Ja trafiłem do Hollywood jako 50-latek. Byłem już bardziej pogodzony z rolą rzemieślnika, nauczyłem się chodzić w czasie filmu jak automat. Najgorsze okazywały się zawsze dla mnie nie miesiące zdjęć, tylko to, co przychodziło potem. Bo kiedy kończę pracę, odreagowuję. Wpadam w depresję. To normalna reakcja organizmu na skrajne zmęczenie. Technicy amerykańscy, jak przechodzą na emeryturę, umierają dwa, trzy lata później. Organizm im odjeżdża.
[b]To dlatego odrzuca pan wiele znakomitych propozycji? Na liście filmów, których nie chciał pan robić, są m.in. „Niebiańskie wrota” Scotta.[/b]
Niedawno nie przyjąłem propozycji Chrisa Weitza, twórcy filmu „Był sobie chłopiec”. Chciał ze mną realizować sequel „Zmierzchu”. Odmawiam z różnych powodów. Czasem nie podoba mi się scenariusz, czasem miejsce zdjęć albo po prostu nie pasują mi terminy. Nauczyłem się nie żałować straconych szans.
[b]Nie postawił pan też na jedną kartę i nie przeniósł się do Los Angeles.[/b]
Bo byłbym nieszczęśliwym człowiekiem. Ja dokładnie wiem, na czym mi najbardziej zależy. Chcę spędzać wakacje na Helu, pływać na desce, bardzo lubię zajęcia z młodzieżą. Uważam, że człowiek musi zachować równowagę. Inaczej staje się maszynką do zarabiania pieniędzy i powielania schematów. Nie lubię, kiedy przychodzi do mnie reżyser i mówi: „Chciałbym, żebyś zrobił takie zdjęcia jak w »Niebieskim«”. Każdy film, każdy temat jest inny i wymaga innego podejścia. Tego właśnie nie akceptują Amerykanie. Zaangażowanie nowego operatora do „Harry’ego Pottera” wcale nie oznacza rewolucji, a nawet drobnej zmiany stylu filmowania. Seria ma określony kształt wizualny i ten charakter musi zachować w każdym kolejnym odcinku. Dlatego satysfakcji zawodowych nauczyłem się szukać gdzie indziej.
[b]Właśnie w pracy z młodzieżą? [/b]
Wykładam w kilku europejskich szkołach filmowych. Przede wszystkim jednak na Helu prowadzę warsztaty dla młodych filmowców. Nie wyobrażam sobie życia bez tego obozu, który hucznie nazywamy festiwalem Film Spring Open. To nie jest festiwal oglądania filmów. To jest festiwal robienia filmów. Ludzie rozmawiają, robią etiudy, razem je analizują. Przyjeżdżają na te obozy artyści z wielu krajów. Mówię im, żeby nie czekali latami na debiut i nie marnowali czasu na bieganie po korytarzach stacji telewizyjnych, tylko wzięli los we własne ręce. Opowiadam o Jerzym Skolimowskim. On pierwszy przed laty zrozumiał, że małymi krokami, ze scen nakręconych w szkole, może powstać film. I w ten sposób zrobił „Rysopis”.
Kamery high definition można już dziś schować w kieszeni. Wyprodukowanie obrazu porównywalnego z tym zarejestrowanym na taśmie 35-milimetrowej osiąga się w studiu filmowym mieszczącym się w plecaku. W czasie warsztatów na Helu nakręciliśmy film w 30 osób i powstała spójna opowieść. Pokazywałem potem ten materiał z komputera, na sali kinowej, na ekranie o podstawie 12 metrów. I nikt nie zauważył różnicy między tą projekcją a projekcją z płyty DVD. Dlatego oblicze kina musi się w przyszłości zmienić.
[b]Dalej jest oczywiście Internet?[/b]
Tak, bo widz już nie chce być bierny. Chce współuczestniczyć. Na dzisiejszym języku filmowym odcisnęły się wideoklipy i reklamówki. Kino przyszłości będą oglądali ludzie, którzy rosną przy grach komputerowych, strzelając, zabijając, budując całe miasta albo dowodząc wirtualnymi firmami. I taka też będzie przyszłość mądrego widowiska filmowego. Widz sam będzie decydował, który wątek chce śledzić i czy w historii pójść za panią czy panem. Dramaturgia przyszłości będzie interaktywna.
[b]A to nie będzie kino „u cioci na imieninach”? Finezja, z jaką robił pan „Niebieskiego”, przestanie mieć rację bytu.[/b]
Nieprawda. W technice cyfrowej nie ma żadnych ograniczeń. Na taśmie kombinowaliśmy różne rzeczy, ale np. zmiana jednego koloru, a zostawienie drugiego było ogromnie trudne. Dzisiaj te problemy znikają. Ale robienie zdjęć wymaga też innej edukacji.
[b]Czy szkoły filmowe nadążają za czasem?[/b]
Nie. Ci, którzy powinni w nich uczyć, są tak wziętymi technikami, że nie mogą poświęcić czasu na edukowanie innych. Gdybym stanął pod szkołą filmową i zawołał, że potrzebuję operatora, któremu nie mogę nic zapłacić, ale dam szansę zrobienia zdjęć, to w ciągu dwóch dni dostałbym 20 ofert. Gdybym krzyknął: „Potrzebuję programisty” – nikt by się nie zgłosił. Ich jest mało, zarabiają olbrzymie pieniądze. Dlatego licealiście, który chce zostać operatorem, poradziłbym, żeby najpierw postudiował programowanie na politechnice.
[b]Pan też się bawi w Internet?[/b]
Robię aktywną stronę internetową [link=http://www.springfilmopen.eu" target="_blank]www.springfilmopen.eu[/link] dla młodych filmowców. Jej koszty pokrywam z własnej kieszeni, nie wiem, czy to nie zrujnuje mojej emerytury. Ale wiem, że w jakiejś mierze mam szansę spożytkować doświadczenia całego życia. Że buduję dla młodszych narzędzia.
[b] Nie myśli pan czasem o zrobieniu czegoś w Polsce?[/b]
Bardzo rzadko otrzymuję tu propozycje. Zresztą praca w rodzimym kinie przypomina składanie samochodu w garażu. To chałupnictwo. Ciśnienie ekonomiczne i szybkość pracy uniemożliwiają porządną pracę. Mam wrażenie, że moja obecność na planie nie zmieniłaby niczego. Chciałbym natomiast wrócić jako reżyser. Napisałem dla telewizji publicznej serial o telefonie zaufania. Był oparty na dwóch elementach: poza fikcją miała tam być część publicystyczna, studyjna, gdzie ludzie dzwoniliby z własnymi problemami. Pokazalibyśmy np. film z hospicjum, a wieczorem, w tych samych dekoracjach, opowiedzielibyśmy prawdziwą historię. Prezes TVP podpisał list intencyjny, ale zmieniono prezesa.
[b]A wróci pan na plan amerykański?[/b]
To nie jest coś, co spędza mi sen z powiek. Tak naprawdę nigdy nie poczułem się w amerykańskim przemyśle filmowym dobrze.
I nigdy nie marzyłem, żeby związać z nim moje życie. Po prostu wykonywałem swój zawód. Oczywiście nie zarzekam się. Ale najbardziej interesuje mnie teraz realizacja programów multimedialnych.
[b]Skoro pan sam jest dość zniechęcony do kina, to co pan mówi swoim studentom?[/b]
Ja nie jestem zniechęcony do kina, tylko do przemysłu filmowego. Staram się więc im powiedzieć, że robienie filmów może stać się sposobem na życie. Zabawą. Oczywiście pod warunkiem, że pracuje się tak jak kiedyś, gdy wszystko wspólnie wymyślaliśmy i nikt nie gadał na okrągło o kasie.
[ramka]Sławomir Idziak nakręcił kilkanaście filmów z Krzysztofem Zanussim, Krzysztofem Kieślowskim, Andrzejem Wajdą. Od 1993 roku pracuje wyłącznie na Zachodzie. Jest autorem zdjęć m.in. do „Chcę cię” Michaela Winterbottoma, „Gattaki” Andrew Niccola, „Helikoptera w ogniu” Ridleya Scotta, „Króla Artura” Antoine’a Fouqui, „Harry’ego Pottera i Zakonu Feniksa” Davida Yatesa. Za zdjęcia do „Helikoptera” dostał nominację do Oscara. [/ramka]