– Nasza łódź przybiła do gościnnej przystani w Bydgoszczy – żartował Marek Żydowicz.
– To nie łódź, tylko transatlantyk – skomentowała ze sceny Grażyna Torbicka.
Słowo "łódź" zabrzmiało dwuznacznie, bo impreza, po głośnych awanturach politycznych, opuściła swoją poprzednią, łódzką siedzibę. Określenie "transatlantyk" było całkowicie uzasadnione.
Do mieniącej się już świątecznymi światłami Bydgoszczy przywieźli imponujący zestaw filmów: od nowych produkcji Danny'ego Boyle'a ("127 godzin") i Danny'ego Cohana ("Jak zostać królem") przez obrazy, które w tym roku zachwyciły widzów w Cannes czy Wenecji ("Kolejny rok" Mike'a Leigh czy "Milczące dusze" Aleksieja Fedorczenki) aż do dokumentów i etiud studenckich. Łącznie około 300 tytułów.
A otworzył festiwal "Czarny łabędź" Darrena Aronofsky'ego – opowieść o primabalerinie, która w "Jeziorze łabędzim" ma zagrać jednocześnie Czarnego i Białego Łabędzia. Dotąd grzeczna i uładzona, nagle musi odszukać w sobie "ciemną stronę": namiętność, seks, bunt. Aronofsky pyta, jaką cenę płaci się za sukces? Ile z siebie artysta musi dać sztuce? Ile daje sztuka artyście? Te pytania musiał sobie zadać lub kiedyś jeszcze zada każdy z uczestników festiwalu.