Podobnie jak uboga Polka, tytułowa „Imigrantka", która próbuje na początku XX wieku spełniać marzenia o szczęściu w Ameryce. Dziarski staruszek ze „Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął" niejedno przeżył, ale nie zamierza mówić „pas". A wampiry z „Tylko kochankowie przeżyją" są nieśmiertelne, ale czy nieśmiertelność zapewnia im spełnienie? A we wszystkich tych filmach odbija się współczesny świat.
To canneńska Złota Palma 2013. Ale film wzbudził wiele kontrowersji. Konserwatywni krytycy zarzucali Abdellatifowi Kechiche'owi epatowanie pornografią. Środowiska LGBT — nieadekwatne przedstawienie problemów homoseksualistów i niewiarygodne naszkicowanie relacji lesbijskich. Nawet Julie Mardoch, autorka komiksu „Niebieski to najcieplejszy kolor", który zainspirował twórców filmu, wystąpiła z oskarżeniem, że nie oddali oni ducha jej dzieła.
To opowieść o dojrzewaniu francuskiej nastolatki, o jej miłości do innej kobiety. O szukaniu siebie, swojej tożsamości seksualnej, ale też miejsca w świecie. To film o zauroczeniu, namiętności, niełatwym budowaniu związku. O tym wszystkim, co ludzi dzieli i od siebie oddala. O bólu, jaki się przeżywa, gdy ukochana osoba staje się coraz bardziej obca. A wreszcie — o dorastaniu do wolności. Jak we wszystkich wybitnych filmach nie ma tu znaczenia, czy chodzi o uczucie homo- czy heteroseksualne. Chwile szczęścia i rozpaczy, euforia i ból zawsze wyglądają podobne.
„Życie Adeli..." trwa trzy godziny, a przecież nie dłuży się. Wciąga swoją zwyczajnością i prawdą. Kechiche obserwuje ludzi jak dokumentalista. Bez pośpiechu. Kamera podchodzi blisko. Do twarzy i ciał. Przełamuje bariery prywatności, dopuszcza widza do intymnego świata bohaterek. Z podobną precyzją Kechiche szkicuje codzienne sytuacje. Rejestruje rozmowy. Te dramatyczne i te z pozoru nieistotne, codzienne, bo one też składają się na klimat życia.