Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie osoby niezwykle sympatycznej i ciekawej świata. W lekko wyciągniętym swetrze, bez widocznego makijażu, chodzi wśród festiwalowych gości. Jest wszędzie. Z każdym chętnie rozmawia, pojawia się na otwarciu wystawy Ryszarda Horowitza i na projekcji „Lewiatana" Andrieja Zwiagincewa. Nie zachowuje się jak gwiazda, choć jej filmy zgarnęły dziesiątki międzynarodowych nagród. Z jednym z polskich dziennikarzy umawia się na 45-minutowy wywiad, po czym idą razem na obiad i gadają przez cztery godziny.
62-letnia Kim Longinotto jest znaną brytyjską dokumentalistką. Pochodzi z zamożnej rodziny, jej ojciec był Włochem, matka — Walijką. Ale Kim od dziecka buntowała się. Uciekła ze szkoły z internatem, do której wysłali ją rodzice, przeżyła niełatwy czas, gdy jej domem stała się ulica. Bez grosza przy duszy włóczyła się po świecie.
Po powrocie z Azji zdała na studia. Skończyła National Film and Television School w Londynie, a jej pracą dyplomową był dokument o szkole z internatem, do której kiedyś chodziła.
Styl Kim Longinotto określa się jako cinema verité. Reżyserka nie uznaje inscenizowania scen i ingerencji w rzeczywistość. Stawia kamerę w miejscach, do których filmowcy zwykle nie docierają i daje mówić tym, którzy zwykle głosu nie mają. Przede wszystkim kobietom.
Jej dokument „Theatre Girls" powstał w schronisku dla bezdomnych. W Kenii reżyserka była świadkiem przymusowego obrzezania dziewczynek („The Day I Will Never Forget"). W Iranie przez kilka tygodni kręciła w sądzie orzekającym w sprawach rozwodowych („Rozwód po irańsku"), pokazując kobiety, które usiłują przeciwstawić się patriarchalnemu systemowi nie pozwalającemu im decydować o własnym życiu.