Przed trwającą na rynkach finansowych burzą inwestorzy giełdowi z całego świata coraz chętniej chowają się w miejscach, które niedawno były uznawane za wyjątkowo niebezpieczne – na rynkach wschodzących.
Z danych bostońskiej firmy Emerging Portfolio Fund Research, śledzącej stan aktywów funduszy inwestycyjnych na świecie, wynika, że do akcyjnych funduszy emerging markets napłynęła w 2007 r. rekordowa kwota 41 mld dolarów netto, niemal dwukrotnie więcej niż w poprzednich dwóch latach. Ponad połowa z tej puli została wpłacona w czwartym kwartale, czyli w okresie największych zawirowań na rynkach. Jednocześnie w 2007 r. z funduszy rynków rozwiniętych – głównie Japonii i Europy Zachodniej – zostało wycofanych aż 51 mld dolarów netto.
– W przeszłości wszelkie problemy amerykańskiej gospodarki powodowały wycofywanie się inwestorów z ryzykownych miejsc, takich jak rynki wschodzące. Tym razem jest inaczej – zauważa Arjun Divecha, zarządzający w amerykańskiej instytucji asset managament GMO. Nic dziwnego. Giełdy rynków wschodzących przynosiły w minionych pięciu latach ogromne, dwucyfrowe zyski. Tylko w 2007 r. w Rosji, Brazylii, Chinach moża było pomnożyć majątek o od 20 do ponad 40 proc.
Są to kraje posiadające wciąż niski dochód narodowy, ale jednocześnie odnotowujące bardzo szybki jego wzrost. To dzięki takim rynkom wzrost gospodarczy na świecie ma się według wszelkich prognoz utrzymać powyżej 4 proc., mimo znacznego spowolnienia w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej.
Wielu analityków uważa, że wzrost na giełdach rynków wschodzących nie załamie się, choć zapewne nie będzie już tak imponujący jak w ostatnich latach. Ale dobrze słyszalne są głosy nawołujące do ostrożności. – Tak naprawdę odporność rynków wschodzących będzie przetestowana dopiero w 2008 r. – wskazywał w wypowiedzi dla „Financial Times” analityk Deutsche Bank Marc Balston.