Radzi Michał Kopiczyński, zarządzający aktywami w ING Investment Management Polska
Nadal trudno znaleźć inwestycje o satysfakcjonującej stopie zwrotu wśród instrumentów o małym ryzyku, czyli tych poza giełdą. Zalecam jednak wszystkim, którzy nie lubią ryzyka, a lubią pokaźne zyski, by w celu uniknięcia nadmiernego ryzyka dokonali niewielkiej dywersyfikacji (najprościej kupić kilka dobrych spółek niż jedną). Inwestor w takim przypadku powinien skupiać się raczej na wynikach finansowych, jakości zarządu, pozycji konkurencyjnej, dywidendach niż na bieżących cenach. W takim przypadku kupno po rozsądnej cenie daje wystarczające gwarancje długoterminowego sukcesu. Nie ma potrzeby codziennego sprawdzania cen akcji. Notowania na giełdzie podlegają emocjom i wielu krótkoterminowym, nieistotnym z punktu długoterminowego inwestora, czynnikom, jak np. tygodniowe dane o bezrobociu w USA, wypowiedź prominentnego polityka, jednorazowy zysk lub strata w dużej spółce. Właściciel firmy nienotowanej na giełdzie nie zastanawia się, czy dzisiaj stracił, czy zyskał na wycenie, ale nad tym, czy jego przedsiębiorstwo zyskuje na wartości, czy nie, czy przynosi mu dochód (dywidenda), czy zyski są rozsądnie reinwestowane. Nie ma powodu, aby współwłaściciel giełdowej spółki myślał inaczej.
Od pierwszego notowania giełdowego w Polsce minęło niedawno 17 lat. 16 kwietnia 1991 roku WIG wynosił 1000 punktów. W ostatnia środę – 16 kwietnia 2008 roku, po 30-proc. spadku od szczytu – 47 125. Oznacza to, że przeciętny zysk w tym okresie wyniósł 4612 proc., a średni roczny zysk 25,4 proc. W tej krótkiej historii mieliśmy do czynienia z czterema dużymi spadkami: w 1994: –70 proc., w 1998: –41 proc., 2000: –49 proc. oraz ostatnim –34 proc. Jeżeli porównamy średnie stopy zwrotu, punkt, w którym jesteśmy (po dużych spadkach) oraz czas trwania spadków (siedem miesięcy – półtora roku), zastosujemy podejście biznesowe (a nie spekulacyjne) do inwestycji giełdowych, odrzucimy emocje i kasandryczne prognozy analityków i komentatorów rynkowych, a do tej mieszanki dodamy rosnące z roku na rok dopłaty z UE i napływające środki od osób pracujących za granicą, to, podsumowując, czy obecne czasy nie wydają się wymarzoną okazją inwestycyjną dla długoterminowych inwestorów szukających wysokich zysków przy rozsądnym ryzyku?