3,7 miliona euro to duże pieniądze, ale Axel Miller, żegnając się przed kilkoma dniami z posadą szefa francusko-belgijskiego banku Dexia, zapowiedział, że nie wystąpi po odprawę zapisaną w jego kontrakcie menedżerskim. Byłoby to zresztą trudne, bo rząd Francji, który wspólnie z władzami Belgii i Luksemburga uratował bank przed bankructwem, naciskał na pozbawienie Millera prawa do złotego spadochronu.
Z hojnej odprawy zrezygnował też Alan Fishman, który tylko przez kilka tygodni zajmował fotel prezesa Washington Mutual, upadłego giganta bankowości detalicznej w USA przejmowanego przez JP Morgan Chase. Miał prawo do 6 mln dolarów na pożegnanie, ale zapowiedział, że ich nie weźmie. Nie wiadomo jednak, czy odda 7,5 mln USD bonusu, który dostał na powitanie.
Z odprawami, a nawet bonusami za poprzednie lata, będzie musiała się pożegnać część kolegów Fishmana z zagrożonych upadłością firm, które skorzystają z rządowego pakietu pomocy, czyli planu Paulsona. Plan przewiduje, że państwowy akcjonariusz może domagać się zwrotu bonusów wypłaconych a konto niezrealizowanych zysków.
[srodtytul]Rynek za mało otwarty[/srodtytul]
Kryzys finansowy sprawił, że wysokie wynagrodzenia szefów firm, a zwłaszcza złote spadochrony, czyli wysokie odprawy na pożegnanie, ponownie znalazły się w centrum zainteresowania mediów i polityków. Jak jednak ocenia prof. Wojciech Gasparski, dyrektor Centrum Etyki Biznesu, cedowanie kwestii wynagrodzeń na państwowych kapłanów etyki zwykle źle się kończy. Jego zdaniem astronomiczne wynagrodzenia zarządów części firm to efekt nie nadmiaru, a niedostatku otwartości rynku. – Tak naprawdę w korporacjach na najwyższym szczeblu mamy do czynienia z karuzelą stanowisk dostępną dla wybranych osób – ocenia szef CEB.W Polsce wysokość odpraw dla odchodzących szefów wydaje się umiarkowana w porównaniu ze światowymi stawkami. Kwoty sięgające 5 – 6 mln złotych, które inkasowali na pożegnanie członkowie zarządów dużych banków (m.in. BZ WBK, BPH czy BRE) czy TP SA robią jednak wrażenie.