Kolejny dzień z rzędu fatalnie zakończyły się notowania w USA. S&P 500 spadł o 6,7 proc. do najniższego poziomu od 11 lat. W stosunku do szczytów z października 2007 r. jego wartość zmalała o 52 proc. Większy spadek odnotowano jedynie w latach 1930 – 1932, gdy sięgnął 83 proc. – Inwestorzy szukają światełka na końcu tunelu. Ale nic tam nie widać – powiedział wczoraj Giri Cherukuri, trader OakBrook Investments.
Równie mocno spadały akcje w naszym regionie. Polski WIG20 stracił 5,8 proc., a rosyjski RTS ponad 7 proc.
Wczoraj strach ten był widoczny w całej Europie, gdzie brytyjski FTSE 100, francuski CAC40 i niemiecki DAX traciły po ponad 3 proc. Wiele giełd, w tym polski rynek, przebiło już na zamknięciu dołki z fatalnego dla inwestorów października, ale analitycy liczą, że zły scenariusz się nie spełni. – Jeśli amerykański rząd uratuje firmy motoryzacyjne, a Fed obniży stopy do zera, to mocne odreagowanie i tzw. rajd Świętego Mikołaja w grudniu są prawdopodobne – mówi Tomasz Nowak z DM Millennium.
Ale teraz inwestorzy uciekają od wszystkich ryzykownych aktywów, nie tylko akcji. Ceny ropy na giełdzie w Nowym Jorku spadły poniżej 50 dolarów za baryłkę pierwszy raz od stycznia 2007 r. A notowania miedzi i aluminium zaliczyły najniższy od trzech lat poziom.
– Gotówka z wyprzedawanych tzw. ryzykownych aktywów trafia do USA i Europy Zachodniej, ale na rynki obligacji skarbowych – twierdzi Ryszard Petru, ekonomista z SGH.