Zgodnie ze starą prawdą ekonomiczną marzeniem każdej firmy jest, aby straty były uspołecznione, a zyski sprywatyzowane. Marzenie to dość trudno jest zrealizować firmom z sektora prywatnego, bowiem pomysł uspołecznienia strat poprzez dotacje budżetowe napotyka na nieśmiałe protesty podatników i na przeszkody prawne (chociaż przygotowywana ustawa o rekapitalizacji instytucji finansowych takie możliwości znacznie zwiększy).
Prawdopodobnie więc prywaciarzom nie uda się skłonić władz do zapłacenia za ich opcje walutowe. Przeciwko uspołecznieniu w tym przypadku przemawiają trzy ważne argumenty.
Po pierwsze brakuje dowodów, że w sytuacji odmowy zawarcia umowy opcyjnej przedstawiciele firm byli straszeni przez dilerów borowaniem kolana wiertarką.
Po drugie, zgadzając się z twierdzeniem, że banki przy takich umowach oszukiwały firmy, musielibyśmy założyć, że nasi przedsiębiorcy swoją edukację zakończyli w szkołach powszechnych, tworzonych przez ministra Giertycha dla trudnej młodzieży.
I wreszcie po trzecie ku mojemu zdziwieniu lamentowi nad stratami na opcjach nie towarzyszy symetryczna radość z zysków z opcji (widocznie były to „umowy niesymetryczne”).