Gwiazdy podróżują nocą

O pozycji artystów wiele mówi to, jak podróżują i żyją podczas tournée. Beatlesi na początku jeździli ciasnym vanem. Elvis Presley i Led Zeppelin dorobili się własnych samolotów

Publikacja: 20.11.2009 00:57

Legendarny rolls-royce Johna Lennona, którym przyjechał na premierę „Sierżanta Pieprza”

Legendarny rolls-royce Johna Lennona, którym przyjechał na premierę „Sierżanta Pieprza”

Foto: Corbis

Cassandra Wilson wystąpiła ostatnio w warszawskim Hiltonie. Elegancka, wieczorowo ubrana widownia, wychodząc z hotelu, mogła zobaczyć zaparkowany przed nim autobus zwany coachem lub nightlinerem wyczarterowany dla gwiazdy na czas tournée. I pomyśleć, że dama światowego jazzu po występie jedzie nim dalej w trasę.

– Ależ to nieprawda! Wielkie gwiazdy nigdy nie nocują w autobusach! – zaprzecza Dionizy Piątkowski, szef Ery Jazzu.

Wilson mieszkała przez trzy dni w prezydenckim apartamencie Hiltona, Dianna Krall gościła w apartamencie hotelu Bristol przygotowanym zgodnie z tzw. riderem, który określa m.in. menu i zasady ochrony, blokady połączeń i kontakty z mediami. Rider Cassandry miał tylko pięć stron. Dla porównania: Dianny Krall – 29, Dionne Warrick – 60.

Do czego służą więc nightlinery? – Pozwalają uniknąć krótkich przelotów, które zajmują zbyt wiele czasu i piętrzą logistyczne problemy – tłumaczy Dionizy Piątkowski. – To są hotele na kółkach, z miejscami do spania, salonką, łazienkami, kuchnią i kateringiem – potrzebne, by przemieszczać się 300 – 600 km dziennie.

Imponująco wyglądał coach Boba Dylana przed warszawskim klubem Stodoła. Na dachu zamontowano kilka anten do odbioru telewizji satelitarnej. Ale bard noc spędził w Bristolu. Podobnie jak The Rolling Stones czy Depeche Mode.

– Tylko Tina Turner po każdym europejskim koncercie wracała prywatnym odrzutowcem do swojego domu w Szwajcarii – mówi Hubert Stajniak z Live Nation. – Generalnie nie ma dziś jednej filozofii podróżowania podczas tournée. Używa się wszystkich środków transportu. Popularne są limuzyny. Nie tylko najbogatsi korzystają z samolotów.

Wynajęcie odrzutowca kosztuje już od 15 tysięcy euro za lot wraz z postojem. Coache są tańsze o kilka tysięcy. Niektórzy muzycy jeżdżą nimi z sentymentu. W Europie są trzy firmy, które na życzenie gwiazd mogą urządzić autobusy w dowolny sposób. Czasami nightlinery służą do przewozu ekipy technicznej.

– Kiedy Madonna po koncercie w Hiszpanii miała występ w Norwegii, nie chciała męczyć brygady technicznej i wynajęła dla niej czarter – mówi Hubert Stajniak.

Kiedyś nawet Beatlesi podróżowali samochodem i jak wspomina w „Antologii” Ringo Starr, długie wyprawy były największym sprawdzianem przyjaźni.

[srodtytul]Kanapka z Lennona[/srodtytul]

W ich vanie było tylko jedno miejsce przy kierowcy, trzech muzyków musiało się tłoczyć z tyłu. – Każdego dnia walczyliśmy o miejsca, to było czyste szaleństwo! – mówi Ringo Starr.

– Uwielbiałem zwariowane pogaduszki na tylnym siedzeniu – wygłupy, plotki o dziewczynach, wymyślanie nazw albumów i piosenek – wspomina Paul McCartney.

– Pewnego razu George Harrison usiadł na miejscu kierowcy, ale kluczyki miał Paul – opowiada Starr. – Kłócili się o to, kto ma prowadzić. Przez dwie godziny nie mogliśmy ruszyć.

Kiedy nocą przychodziła mgła – muzycy jechali milę na godzinę, a samochód miał zepsute ogrzewanie.

– Ludzie myśleli, że wiedziemy gwiazdorskie życie, ale pewnej zimnej nocy nie mieliśmy wyboru – musieliśmy się grzać ciało o ciało. Zrobiliśmy beatlesowską kanapkę! – przypomina Paul McCartney.

– Dwóch z nas leżało na tylnym siedzeniu, a trzeci, który był na szczycie, rozgrzewał się whisky. Kiedy nie dawał już rady, następowała zmiana: osoba z dołu szła na górę – tłumaczy Ringo Starr.

Dramatyczna historia zdarzyła się Harrisonowi:

– Droga była oblodzona, jechałem szybko i na zakręcie wypadłem z trasy. Van się przewrócił, zaczęła wyciekać benzyna, bo uszkodziliśmy bak. Staraliśmy się go uszczelnić podkoszulkami. W końcu nakrył nas gliniarz. Skończyło się w sądzie. Dostałem zakaz prowadzenia na trzy miesiące.

– Podróżowaliśmy busem z jednego końca Anglii na drugi i często spaliśmy na tylnym siedzeniu – mówi Keith Richards w „The Rolling Stones” Billy’ego Wymana. – Wierzyliśmy, że Bill nie może jechać z tyłu, bo ma chorobę lokomocyjną. Wiele lat później wyszło na jaw, że to nieprawda!

Jednym z objawów rozpadu The Beatles była rezygnacja z koncertów i wspólnych podróży. The Cream, pierwsza rockowa supergrupa na świecie, nie kłócili się tylko na scenie. W samochodzie, którym podróżowali, panowało piekło. Szybko się rozeszli.

Rola autobusu jest nie do przecenienia w historii zespołu Derek and The Dominos. Zaczęło się od tego, że Eric Clapton wyruszył na tournée po Ameryce z Blind Faith. Ale był zachwycony grupą Delaney and Bonnie, która otwierała występy gwiazd.

– W końcu przesiadłem się do ich autobusu i zaczęliśmy grać – mówi Clapton w „Autobiografii”. – To zdenerwowało Steve’a Winwooda. Patrzył na mnie jak na zdrajcę. Blind Faith wkrótce przestało istnieć. Powstało Derek and The Dominos.

Syd Barrett, założyciel Pink Floyd, zorientował się, że nie jest już członkiem grupy, w której jeszcze do niedawna był liderem, kiedy nie przyjechał po niego samochód z kolegami jadącymi na kolejny koncert. Nick Mason wspomina w „Mojej historii Pink Floyd”:

– Gdy jechaliśmy po Syda, ktoś zapytał: „Bierzemy go?”, a ktoś odpowiedział: „A pieprzyć go, co się będziemy przejmować”.

Z czasem nieodłącznym atrybutem bycia supergwiazdą stał się prywatny samolot. Elvis Presley w 1975 r. kupił maszynę Convair 800. Wraz z remontem kosztowała go 600 tysięcy dolarów. Na cześć córki nazwał ją „Lisa Maria”, a na tyle kazał wymalować dewizę „W trosce o biznes”.

Na pokładzie były kuchnia, pokoje konferencyjne, sypialnie i bar. Elvis najczęściej latał na trasie Memphis – Las Vegas. Ale zdarzały się też ekstrawaganckie wycieczki – z córką i jej przyjaciółmi do Denver na ulubione sandwicze z masłem orzechowym. Używał wtedy mniejszego lockheada jetstara kupionego za 900 tysięcy dolarów. Innym razem wybrał się do Vail w Kolorado, bo postanowił kupić tam pięć cadillaców dla swoich przyjaciół. Na estradzie i na pokładzie samolotu Presley sięgał gwiazd, ale jego życie prywatne było katastrofą. Zmarł na dzień przed wylotem na kolejne tournée.

Led Zeppelin w połowie lat 70. wyczarterował boeinga 720. Jak wspomina Richard Cole w „Led Zeppelin. Ilustrowanej historii zespołu”, samolot cieszył się sławą ekskluzywnego latającego hotelu dla 40 osób. Wewnątrz obity był atłasem, dysponował długim barem. W długie, chłodne noce atrakcją był kominek. Oczywiście atrapa. Niezwykle przydatny okazał się wyjątkowy w tamtych czasach telefon pokładowy. Przed lądowaniem menedżerowie dzwonili do ulubionej restauracji muzyków i zamawiali stolik, na którym miały się mrozić roczniki Don Perignon – 1964 i 1966 vintage.

Ale żeby się napić, nie trzeba było czekać na lądowanie. W lodówce chłodziły się szampan, piwa, wina, Jack Daniels i gin. John Paul Jones zasiadał do pokładowych organów i przygrywał do barowych śpiewek. Były też inne używki. Stewardesa, która sprzątała boeinga, znajdowała kokainę zawiniętą w studolarówki.

Jeden lot okazał się niebezpieczny dla Johna Bonhama: zablokowały się drzwi od toalety, z której korzystał. To nie koniec. Mechanik źle obliczył parametry ciśnienia w muszli klozetowej i perkusistę zassało do środka. Z pomocą przyjaciół udało się go uratować.

– Nigdy już nie zaufam sedesom – wysapał ledwo żywy „Bonzo”. Wtedy historia miała posmak groteski. Z czasem muzyk tracił kontakt z rzeczywistością. Kilka lat później zapił się na śmierć.

[srodtytul]Myslovitz w Paryżu[/srodtytul]

Z polskich zespołów nightlinera, jakim podróżują światowe gwiazdy podczas kontynentalnych tras, wynajęło Myslovitz na wspólne tournée z Simple Mind. Pojechali nim ze Zgorzelca do paryskiej Olimpii.

– To była trasa mojego życia – mówi Artur Rojek w książce „Myslovitz. Życie to surfing” Leszka Gnoińskiego. – Przez te dni autobus był dla nas całym światem. Spaliśmy w nim, jedliśmy, graliśmy na gitarach i playstation. Prysznic braliśmy na stacjach benzynowych i w garderobach sal koncertowych. Po każdym koncercie kładłem się do mojej minikajuty z uczuciem radości i spełnienia. Spoglądałem jeszcze na światła mijanych miast i zasypiałem. Kiedy rano otwierałem oczy, był już zupełnie inny krajobraz.

Nad kierowcą znajdował się punkt obserwacyjny.

– Nastawiałem budzik, żeby być tam przed wszystkimi i zjeść śniadanie – takie były stamtąd cudowne widoki.

Kierowca Elmar podczas gali MTV Europe dostał pozaregulaminową nagrodę dla najlepszego szofera koncertowego. Odebrał ją z rąk samego George’a Harrisona, który dobrze wiedział, jaki trudny to fach.

Drogą powietrzną polskie gwiazdy przemieszczają się latem na koncerty organizowane przez miasta. Codzienne przejazdy samochodami są przyczyną frustracji.

– Kiedyś podróż po Polsce bywała przyjemnością – mówiła „Rz” Kora. – Teraz przejazd z jednego końca kraju na drugi przypomina piekło.

Marek Jackowski za każdym razem musiał przyjeżdżać z Włoch, gdzie się przeprowadził. W końcu grupa się rozpadła.

Już kilka lat temu mówiło się, że Kazik często jeździ na koncerty Kultu własnym samochodem. Pozostali muzycy tłumaczyli, że wokalista, który śpiewa przez trzy godziny, musi mieć dobre warunki. Jednak w minionym roku niewinna kłótnia o miejsca w samochodzie ujawniła skrywany od dawna konflikt w zespole, a Kazik wyrzucił z niego Krzysztofa „Banana” Banasika.

Rzadko się zdarza, by śmiertelnicy mieli szansę przebywać na pokładzie samolotów, z których korzystają gwiazdy. Polscy turyści mieli okazję latać maszyną używaną przez Iron Maiden. Bruce Dickinson, wokalista grupy, przeleciał 50 tysięcy mil. Maszyna wzięła nazwę od maskotki grupy – „Eddiego”, który ma wampiryczny wygląd, i latała jako Ed Force One. Latem zeszłego roku polskie biura podróży wyczarterowały samolot od firmy Astraeus, gdzie Dickinson pracuje na etacie kapitana.

– Samolot wyglądał strasznie, miał trupią czaszkę na kadłubie – mówili pasażerowie przestraszeni widokiem „Eddiego”. Lot przypominał dreszczowiec. Najpierw zgasło światło. Potem maszyna musiała zawracać.

Gdyby doszło do awarii, kiedy za sterami siedział Bruce Dickinson, a Iron Maiden nie dolecieliby na koncert – fani heavy metalu rozpętaliby chyba piekło na ziemi.

Cassandra Wilson wystąpiła ostatnio w warszawskim Hiltonie. Elegancka, wieczorowo ubrana widownia, wychodząc z hotelu, mogła zobaczyć zaparkowany przed nim autobus zwany coachem lub nightlinerem wyczarterowany dla gwiazdy na czas tournée. I pomyśleć, że dama światowego jazzu po występie jedzie nim dalej w trasę.

– Ależ to nieprawda! Wielkie gwiazdy nigdy nie nocują w autobusach! – zaprzecza Dionizy Piątkowski, szef Ery Jazzu.

Pozostało 96% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy