Bramkarz w piłce ręcznej ma do odegrania najmniej wdzięczną rolę. Nie zdobywa goli, a przepisy dały mu tylko sześć metrów ochrony od pocisków lecących w jego stronę z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę. – Te 6 metrów pola, w które nie mogą wchodzić inni zawodnicy, to podobno odległość, która dzieli nas od normalnych ludzi – mówi Szmal.
Przez jakiś czas wybierał między tenisem stołowym, futbolem i piłką ręczną. W sporcie, który zdecydował się uprawiać, miał dobre wzory. Brat jego mamy nazywa się Andrzej Mientus i jako bramkarz w 1982 roku wywalczył z reprezentacją brązowy medal mistrzostw świata. Ojciec Szmala – Kazimierz, był rozgrywającym w Stali Zawadzkie, gdzie karierę zaczynał też Sławomir.
– Mieliśmy taką wielką antenę satelitarną na dachu i jako mały chłopak zobaczyłem kiedyś w niemieckiej telewizji halę w Kilonii i powiedziałem na głos, że tam chcę grać i wygrywać – wspomina.
O Szmalu koledzy z reprezentacji mówią, że jest maniakiem pracy. Przychodzi pierwszy, wychodzi ostatni, bez treningu nie istnieje. Bramkarze dzielą się na tych, którzy bronią ciałem, i tych, którymi rządzi instynkt. Szmal to instynkt w najczystszej postaci, reszta to praca. Jak czegoś nie zrobi, potem ma takie wyrzuty sumienia, że zostaje na następnych zajęciach, żeby nadgonić zaległości. Perfekcjonistą jest wszędzie – w domu okna mył tylko raz, bo żona nie mogła wytrzymać tego, że wacikami do uszu czyścił fugi. W klubie śmieją się z niego, bo jako bramkarz niekoniecznie musi mieć najlepsze wyniki na długie dystanse. A ma, bo biega też w czasie wolnym.
Uczniem w szkole nie był najlepszym. Mama wspomniała, że kiedy pod koniec roku wszyscy chwalili się dobrymi ocenami, Sławek mówił, że i tak tylko on jako najlepszy sportowiec dostał w nagrodę plecak ze stelażem. A wtedy plecak ze stelażem to było coś. – Byłem takim chłopakiem, co robił wszystko, czego nie powinien, i czasem dostawałem za to po tyłku. Kradłem jabłka, biegałem po piwnicach. W domu były zasady, ale też dużo miłości. Posiłki zawsze jedliśmy razem, razem spędzaliśmy wszystkie święta. Ojciec, jak coś powiedział, to się go słuchało. Kazał jechać na działkę, kiedy wszyscy grali w piłkę – trudno, nie było wyjścia, kazał wstawać o piątej rano na grzyby – to chociaż prosiliśmy, by dał spać, nie było takiej możliwości. Nie wiem, który z dziennikarzy zrobił później z grzybobrania moje hobby – opowiada.