Gra tysiąca plemion

„Ten kontynent jest zbyt duży, aby go opisać” – to słowa Ryszarda Kapuścińskiego ze wstępu do „Hebanu”. Mimo to opisuje, ale o futbolu nie wspomina. A on jest ważny wszędzie, w Afryce też

Publikacja: 23.04.2010 01:42

Gra tysiąca plemion

Foto: AP

Pierwsza do złotych futbolowych żył w Mozambiku i Angoli dokopała się Portugalia. Benfica Lizbona była tą drużyną, która zakończyła w Europie pięcioletnią hegemonię Realu Madryt. Zdobywała Puchar Mistrzów przez dwa lata z rzędu (1961, 1962).

To wtedy Europa odkryła Eusebio, 20-letniego piłkarza z Mozambiku. Sprowadzono go do Lizbony z Lourenco Marques, gdzie pracował jako goniec w domu towarowym. Po półrocznym pobycie w stolicy Portugalii wszyscy go tam znali. Kiedy we wspomnianym finale z Realem strzelił dwie bramki, już stał się europejskim odpowiednikiem Pelego.

Eusebio był najpopularniejszym człowiekiem w kraju, ale zapłacił za to wysoką cenę. Chociaż propozycje gry składały mu najlepsze kluby świata, nie mógł opuścić Portugalii. Dyktator Antonio Salazar uznał go za „własność narodu portugalskiego”.

Kiedy w grudniu 1960 roku Eusebio opuszczał Lourenco Marques, Mozambik był wciąż portugalską kolonią i pozostawał nią przez kolejnych 15 lat. Ale w tym samym roku, nazywanym „rokiem Afryki”, niepodległość uzyskało 17 państw. W lutym 1957 roku Egipt, Etiopia, RPA i Sudan powołały do życia Afrykańską Konfederację Futbolu (CAF). Natychmiast po posiedzeniu rozegrano turniej uznany za pierwsze mistrzostwa Afryki.

Nadano mu nazwę obowiązującą do dziś: Puchar Narodów Afryki, bo nierzadko reprezentację jednego kraju tworzyli piłkarze należący do walczących ze sobą plemion. Działacze krajowych federacji jawnie skakali sobie do oczu. Zgodnie z ideą twórców CAF futbol miał je połączyć. A jak połączyć Afrykę tysięcy plemion, języków i religii?

Ryszard Szuster, dziennikarz, były prezes Górnika Zabrze, a dziś znowu menedżer, opiekujący się m.in. afrykańskimi piłkarzami, człowiek, który sprowadził do Polski Emmanuela Olisadebe, opowiadał historię, która wcale nie należy do rzadkości. – Wysłałem zaproszenie do dwóch piłkarzy nigeryjskich, nie myśląc o tym, co ich łączy, a co dzieli. Potrzebowałem dobrych zawodników i secesja Biafry była dla mnie mało istotna. Okazało się, że jeden jest z plemienia Hausa, a drugi z Ibo. Przez całą drogę do Polski ze sobą nie rozmawiali, a przy mnie porozumiewali się po angielsku, bo ten język, jako jedyny, obydwaj znali – mówi Szuster.

[srodtytul]Za mało pieniędzy[/srodtytul]

Oróżnicy poziomów między futbolem euro- pejskim i afrykańskim decydują pieniądze. Wprawdzie znane koncerny (na czele z Coca- -Colą) angażują się w rozgrywki panafrykańskie lub krajowe, ale kwoty przeznaczane na reklamę nie wytrzymują porównania z tymi, jakie otrzymują zwycięzcy w Europie.

Ubiegłoroczny triumfator afrykańskiej Ligi Mistrzów, drużyna Tout Puissant Mazembe z Lumumbashi w Demokratycznej Republice Konga, otrzymała w nagrodę od CAF 1,5 miliona dolarów. Dla porównania, Barcelona za wygranie Ligi Mistrzów dostała od UEFA 7 mln euro, a to była mniej więcej piąta część zysków, jakie trafiły na jej konto. Reszta to telewizja, reklamy i sponsorzy. W przypadku drużyn afrykańskich o wielomilionowych wpływach nie ma mowy. Dlatego pozostają one wciąż jedynie dostarczycielami wybijających się zawodników, którzy czekają na pierwszą okazję przeniesienia się w inny świat. Afrykanie grają w Europie, ale Europejczycy nie grają w Afryce.

Młodzi chłopcy z Czarnego Lądu mogą zobaczyć, jak w najlepszych klubach i ligach świata błyszczą afrykańskie gwiazdy: Samuel Eto’o, Didier Drogba i dziesiątki innych. A może na wyobraźnię bardziej od gry działają informacje o tym, że jeden z nich używa 400 telefonów komórkowych, a drugi trzyma w garażu 20 samochodów?

Każdy chciałby pójść w ich ślady. Udaje się nielicznym. Setki, a może tysiące innych, bez znajomości języka, środków do życia, pozbawieni wsparcia rodziny, powiększają rzesze bezrobotnych, stają się łupem kombinatorów i przestępców. Wstydzą się wrócić do domu w Afryce albo nie mają za co. Częściej więc trafiają do Jezioraka Iława i podobnych mu klubów całej Europy niż do Chelsea i Barcelony. Przykładów jest mnóstwo.

[srodtytul]Wszędzie łapówki[/srodtytul]

Dla młodego Afrykanina, niemającego możliwości takiego startu jak jego rówieśnicy w Europie, sport jest jedną z niewielu dziedzin dających nadzieję na lepsze życie. Ale nie każdy sport. Tylko ten, którego uprawianie nie wymaga znaczących nakładów finansowych, urządzeń i sprzętu. Są dwie takie dyscypliny – lekkoatletyka, a w niej biegi, oraz piłka nożna.

Problemem jest brak nie tylko pieniędzy, ale i menedżerów sportu, wewnętrzne konflikty (choćby z powodu wspomnianych wcześniej przynależności do zwaśnionych plemion) i powszechna korupcja. Z tego ostatniego powodu aresztowano już kilka osób, odpowiedzialnych za przygotowania do mundialu w RPA, a w roku 1997 z funkcji prezydenta federacji piłkarskiej RPA musiał zrezygnować oskarżony o branie łapówek Solomon Morewa. Ten sam, który wcześniej przyczynił się do sukcesu organizacyjnego i sportowego turnieju o Puchar Narodów Afryki (1996).

Legendarne stały się też opowieści o tym, jak przed wyborem na prezydenta FIFA w roku 1998 Sepp Blatter obdarowywał elektorów reprezentujących niektóre afrykańskie kraje złotymi zegarkami z masywnymi bransoletami.

Kilkanaście lat temu mieszkający w Harare polski trener Wiesław Grabowski wygrał z reprezentacją Zimbabwe międzynarodowy turniej w Namibii. Do Windhoek udali się prezydenci krajów biorących udział w turnieju, więc Robert Mugabe, dzięki zwycięstwu, był tam najważniejszy. Od tej pory Grabowski ma nieograniczony dostęp do prezydenta i może do niego dzwonić bez pośrednictwa jego sekretarza.

Kiedy w Harare oglądałem coś w rodzaju konsultacji kandydatów do reprezentacji kraju, Grabowski poznał mnie ze starszym panem siedzącym na trybunach. To jest prezydent Zimbabwe – powiedział, a ja wziąłem to za żart. Ale musiałem usiąść obok niego, rozmawiać z nim przez godzinę i słuchać jego uwag na temat umiejętności ćwiczących. Bardzo miły pan.

Potem Grabowski spytał, czy mógłbym odwieźć pana prezydenta do domu. Prezydenta zawsze. Posadziłem go obok siebie, pomogłem zapiąć pasy i ruszyliśmy przez Harare. Wieczorem spytałem Grabowskiego, kto to był. – Jak to kto? Pierwszy prezydent niepodległego Zimbabwe Canaan Banana – odpowiedział – urzędował przez siedem lat i przychodził w tym czasie na mecze. Teraz ma więcej czasu, więc ogląda nawet treningi.

Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że powodem zainteresowania Banany futbolem mógł być nie tylko urok tej gry. Rok później aresztowano go i skazano za sodomię. Jego ofiarami byli młodzi chłopcy, zwabiani do prezydenckiego pałacu.

Kiedy wracałem do Polski z Harare, poproszono mnie o roztoczenie opieki nad 20-letnim zawodnikiem, na którego na Okęciu mieli czekać przedstawiciele jednego z pierwszoligowych klubów. Chłopak leciał pierwszy raz w życiu samolotem. We Frankfurcie omal się nie zgubił, a kiedy dolatywaliśmy do Warszawy i wyjrzał przez okno, spytał, dlaczego w Polsce na pola wysypuje się sól. Nigdy w życiu nie widział śniegu, bo i skąd.

Wysiadł w kurteczce podszytej wiatrem i zderzył się od razu z niemal 30-stopniowym mrozem. W dodatku, wbrew obietnicy, nikt na niego nie czekał. Jakiś dobry człowiek znalazł mu miejsce w podwarszawskiej bursie. Po tygodniu przyjechał wreszcie ktoś z klubu. Zawieźli go na drugi koniec Polski i prosto z samochodu kazali wyjść na mecz. Chłopak grał w tym śniegu i mrozie, a oni uznali, że jest zbyt sztywny, i odesłali go z powrotem do Afryki, nie płacąc oczywiście grosza. Miesiąc później został zawodnikiem pierwszoligowego klubu w Belgii, bo tam ludzie mieli więcej oleju w głowie i potraktowali go jak kogoś, komu trzeba pomóc, a nie tylko wykorzystać.

– Nie pamiętam, ilu prezydentów mnie przyjęło, ale trenowałem reprezentacje pięciu afrykańskich krajów – mówi Henryk Kasperczak. – Wybrzeże Kości Słoniowej, Tunezja, Maroko, Mali i Senegal. Z prezydentem Tunezji Ben Alim miałem bardzo dobry kontakt, mogliśmy nawet rozmawiać po polsku, bo był on wcześniej ambasadorem w Warszawie. Po zdobyciu przez Tunezję wicemistrzostwa Afryki byłem u niego bardzo wysoko notowany. Po zajęciu z Mali czwartego miejsca w Pucharze Narodów Afryki prezydent przyznał mi kawał ziemi w tym kraju.

[srodtytul]Słabe głowy[/srodtytul]

Ale kiedy coś nie idzie, trener musi się liczyć nawet z tym, że mimo ważnego kontraktu może nie otrzymać należnych poborów. Spotykało to wielu trenerów, nawet w najbardziej znanych reprezentacjach.

Dziś praca trenera niektórych afrykańskich krajów wcale nie oznacza konieczności wyjazdu do Afryki. Kasperczak, prowadząc kadrę Senegalu (2006 – 2008), mieszkał w Paryżu i oglądał ligę francuską, bo tam i w innych ligach europejskich miał senegalskich zawodników. W 23-osobowej kadrze Senegalu na mistrzostwa świata w Korei i Japonii 21 zawodników grało w klubach francuskich.

[srodtytul]Senegal otwiera oczy[/srodtytul]

Trenował ich Francuz Bruno Metsu, dobry piłkarz ligowy i, do mistrzostw świata, trener bez większych sukcesów. W rozpoczynającym turniej mundialowy meczu Senegal pokonał jednak broniącą tytułu mistrza Francję, po niej nie dał się Duńczykom, Urugwajczykom, pokonał Szwedów i uległ dopiero w ćwierćfinale Turcji. Senegal, który do tej pory uważany był za drużynę słabszą od Nigerii, Kamerunu czy Ghany, nie mówiąc o Egipcie, Maroku lub Tunezji, otworzył oczy ostatnim wątpiącym w nieograniczone możliwości piłkarzy z Czarnej Afryki.

Minęły jednak cztery lata, Senegalczycy zamienili kluby francuskie na lepsze, obrośli w piórka i w następnych mistrzostwach już nie zagrali.

Problemem wszystkich europejskich trenerów pracujących z piłkarzami afrykańskimi jest zbyt swobodne traktowanie przez nich obowiązków, dyscypliny na boisku i poza nim oraz minimalizm. Trzeba przekroczyć barierę psychologiczną, żeby myśleć o kolejnych zwycięstwach. Takich afrykańskich piłkarzy jest coraz więcej, ale wciąż za mało.

Między innymi dlatego reprezentacja afrykańskiego państwa nie zdobyła jeszcze tytułu mistrza świata, chociaż po sukcesach Kamerunu i Nigerii na mundialach oraz igrzyskach olimpijskich wróży się to już od blisko 30 lat.

Ekonomia
W biznesie nikt nie może iść sam
Ekonomia
Oszczędna jazda – techniki, o których warto pamiętać na co dzień
Ekonomia
Złoty wiek dla ambitnych kobiet
Ekonomia
Rekordowy Kongres na przełomowe czasy
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Ekonomia
Targi w Kielcach pokazały potęgę sektora rolnego
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne