Tegoroczna powódź to pierwsza klęska żywiołowa, w którą na dużą skalę próbowały się zaangażować agencje odszkodowawcze. Działanie ułatwiły im relacje w mediach o najbardziej poszkodowanych gminach oraz z góry zapowiadane wizyty likwidatorów szkód, na które masowo schodzili się powodzianie. Ci ostatni, jak dowiedziała się „Rz”, szukają teraz pomocy w rozwiązaniu umów.
– Agencje odszkodowawcze pojawiały się przed samym przyjazdem naszego Mobilnego Biura PZU Pomoc i korzystając z tego, że na miejscu miały 100 – 400 poszkodowanych, namawiały ich do reprezentowania ich interesów. Umowy-zlecenia podpisywano w dużym zamieszaniu na trawnikach, w samochodach – mówi Anna Barańska, dyrektor ds. likwidacji szkód majątkowych w PZU. – W takich warunkach raczej trudno poinformować o szczegółach umowy.
Do PZU zgłosiło się kilkanaście osób z prośbą o prawną pomoc w rozwiązaniu umów, które pozbawić ich mogą nawet 20 – 30 proc. odszkodowania.
Osoby, które chcą się z umów wycofać, rozmawiać na ten temat nie chcą. – Człowiekiem emocje kierowały. Sąsiedzi bali się, że pieniądze z polisy na remont im nie starczą, i podpisali. A teraz, choć tamci im nie pomogli, zrezygnować nie ma jak – mówi nam jeden z gospodarzy.
– Wielu mieszkańców podpisywało umowy z tymi firmami – mówi Andrzej Wosik, pracownik urzędu gminy Wilków, działający w sztabie antykryzysowym. – Kłopoty pewnie zaczną się ujawniać dopiero, gdy ludzie dostaną odszkodowania, bo wtedy zobaczą, jakie koszty potrącą firmy – dodaje.