Powołanie OFe było błędem

Szczerze współczuję ministrowi finansów Jackowi Rostowskiemu. Spija on piwsko nawarzone przez poprzedników

Publikacja: 25.03.2011 01:44

Powołanie OFe było błędem

Foto: Archiwum

Red

Jest szczególnie oburzające, że poprzedni ministrowie finansów mają czelność publicznie wypowiadać się o ich naprawie. Przykładem jest prof. Zyta Gilowska, autorka pomysłu obniżenia składki rentowej, gdy mimo imponującego (onegdaj) wzrostu PKB finanse publiczne wykazywały głęboki deficyt.

Pani Gilowska najwyraźniej nie zna(ła) elementarnej zasady racjonalnej polityki fiskalnej, a mianowicie, że budżet powinien być antycykliczny: restrykcyjny w dobrych czasach – dokładnie po to, by móc być hojnym w czasach niedobrych. To, że obecnie przeżywamy kolejną odsłonę kryzysu budżetu, zawdzięczamy – w dużym stopniu – właśnie owej niewczesnej szczodrości prof. Gilowskiej (dziś zasiada w Radzie Polityki Pieniężnej).

Poczet osobistości odpowiedzialnych za endemiczną mizerię polskich finansów publicznych jest znacznie dłuższy. Wyróżniłbym tu zwłaszcza prof. Jerzego Hausnera (obecnie też w RPP) i prof. Marka Górę – „ojców reformy" systemu emerytalnego.

Reforma owa została przyjęta przez Sejm w samej końcówce pierwszej kadencji rządów SLD – wicepremierem i ministrem finansów był wtedy prof. Marek Belka. W euforycznym wdrażaniu tej reformy (w 1999 r.) uczestniczył prof. Leszek Balcerowicz, podówczas wicepremier i minister finansów w rządzie AWS – UW.

Chybiona reforma

Z grubsza wiadomo, jakie zmiany reforma wprowadziła. Do dziś nie wiem jednak czym – poza materialnym interesem garstki przewidujących spryciarzy i bezmyślnością reformatorów – reformę tę można by usprawiedliwić.

Argumenty ekonomiczne mające uzasadnić reformę (i trwanie stanu obecnego) nie są warte funta kłaków. Pierwszy z nich służy zastraszeniu publiczności. Przywołuje wizję nadciągającej „katastrofy demograficznej" – zwiększającej się rzeszy osób w wieku poprodukcyjnym i zmniejszającej się liczby osób w wieku produkcyjnym. Z tego (niepodlegającego dyskusji) faktu wynika – na mocy praw arytmetyki – że na jedną osobę w wieku produkcyjnym przypadać będzie rosnąca liczba potencjalnych emerytów.

Tego nie zmieni jednak prawie żadna reforma systemu emerytalnego. W systemie publicznym (ZUS) utrzymanie stosownego poziomu średniej emerytury będzie zależało od podatków/składek obciążających dochody osób pracujących w przyszłości. Jeśli świadczenia emerytalne z systemu sprywatyzowanego (OFE) miałyby dorównywać świadczeniom z ZUS, to muszą one także w jakiś sposób stosownie zmniejszyć przyszłe bieżące dochody pracujących!

Drugi argument sprowadza się do twierdzenia, że składki trafiające do OFE reprezentują zwiększone prywatne oszczędności, wielce – rzekomo – pożądane także z ogólnospołecznego punktu widzenia. Oszczędności te mają oto finansować zwiększone inwestowanie w narodowy majątek produkcyjny – a zatem także przyspieszać wzrost produkcji i zatrudnienia.

Niestety, argument ten jest obarczony elementarnymi błędami. OFE nie zwiększyły oszczędności narodowych nawet o złotówkę. Cokolwiek otrzymywały, było kosztem bieżących przychodów ZUS, a więc powodowało zwiększony deficyt finansów publicznych, tj. zmniejszone oszczędności sektora publicznego. Oszczędności narodowe nie miały powodu się zwiększyć.

Ponadto nie jest jest wcale prawdą, że im większe oszczędności narodowe (lub tylko gospodarstw domowych), tym większe inwestycje w krajowy majątek produkcyjny. Przykładowo w ostatniej dekadzie oszczędności narodowe wynosiły średnio aż 33 proc. produktu narodowego brutto Rosji – ale inwestycje w krajowy majątek produkcyjny stanowiły tam tylko 20 proc. PKB. Średnio aż 13 proc. rosyjskiego PKB wyciekało rokrocznie za granicę (także w formie inwestycji w zagraniczne papiery wartościowe).

Uprzejmie proszę przyjąć do wiadomości, że inwestycje w krajowy majątek produkcyjny w ogóle nie zależą od tego, ile gospodarstwa domowe (składkowicze) oszczędzają – w takiej lub innej formie – ze swych bieżących dochodów. Inwestycje takie zależą od zupełnie innych zmiennych.

Owszem, fundusze zgromadzone w OFE mogą zwiększyć inwestycje w papiery wartościowe – w tym krajowe. Jest jednak złudzeniem przekonanie, że takie inwestycje w ostateczności koniecznie przyniosą pożyteczne skutki komukolwiek – z wyjątkiem właścicieli biur maklerskich pośredniczących w obracaniu owymi papierami.

W szczególności śmiechu warte jest przekonanie, że OFE mogą pełnić pożyteczną funkcję, ożywiając giełdę. W istocie mogą one najwyżej wspomóc okresowe nadmuchiwanie spekulacyjnych baniek cenowych – skazanych na rozpryśnięcie się wcześniej czy później.

Szkodliwe PTE

Wielokrotnie ostrzegałem – i przed dekadą, i później – przed skutkami częściowej nawet prywatyzacji systemu emerytalnego. Wielka (i rosnąca) grupa pracujących płaci comiesięczną składkę przejmowaną przez tzw. powszechne (a w istocie prywatne) towarzystwa emerytalne (PTE) zarządzające funduszami gromadzonymi w II filarze.

Towarzystwa te każą sobie słono płacić za usługi. Np. w 2009 r. PTE „wypracowały" – w formie haraczy ściąganych ze składek – 762 mln zł czystego (a raczej brudnego) zysku. Do tego dochodzą liczne koszty, w których celowość należy powątpiewać (własny kapitał PTE to tylko 3 mld zł. Osiąganej przez PTE 25-proc. stopy zysku nie powstydzi się żadna branża przestępcza). Najkomiczniejsze jest to, że usługi PTE polegają na marnotrawieniu pieniędzy (formalnie należących do składkowiczów) w spekulacjach giełdowych i na... nabywaniu obligacji skarbowych emitowanych przez Ministerstwo Finansów (co jak mniemam potrafi każdy).

Przewidywałem, że świadczenia emerytalne z tytułu przymusowego uczestnictwa w II filarze będą symboliczne – niewspółmierne do ściągniętych składek – a także niewspółmierne do bajońskich dochodów właścicieli, zarządców i „ekspertów" PTE. Doświadczają tego właśnie pierwsze kohorty „beneficjentów" reformy.

Świadczenia z II filaru nie są nawet zapomogami. To groszowe jałmużny. Nigdy nie ulegało dla mnie wątpliwości, że sytuacja prędzej czy później spowoduje, iż budżet państwa tak czy inaczej będzie musiał rekompensować straty obywateli lekkomyślnie przymuszonych przez państwo do korzystania z „usług" PTE.

Drugi efekt reformy emerytalnej jest jeszcze bardziej dotkliwy z perspektywy bieżącej sytuacji finansowej państwa. Sumy składek (i procentów z tytułu ich poboru) trafiających rokrocznie do PTE to kwoty olbrzymie. W 2009 r. było to ponad 21 mld zł, w I połowie 2010 r. – dalsze 11,7 mld.

Niezłe sumki – ok. 1,6 proc. PKB. O tyle mniej ma do dyspozycji publiczny ZUS, który jak dawniej wypłaca nieomal 100 proc. bieżących emerytur pracowniczych. Wynikły z istnienia prywatnych towarzystw emerytalnych deficyt w bilansie ZUS jest pokrywany dotacją z budżetu państwa. Pieniądze na nią Ministerstwo Finansów uzyskuje zaś, emitując obligacje skarbowe, nabywane m.in. przez... PTE.

Mamy tu do czynienia z genialnym w swej prostocie przekrętem na kolosalną skalę: państwo zrezygnowało z należnych mu pieniędzy na rzecz ekskluzywnego klubiku cwaniaków – właścicieli (zwłaszcza zagranicznych) i zarządców PTE – po to tylko, by od nich właśnie pożyczać brakujące mu (własne w istocie) pieniądze!

W sumie, w latach 1999 – 2010 finanse publiczne straciły tym sposobem nominalnie co najmniej 200 mld zł. Stanowi to jedną trzecią całego długu publicznego Polski. Rzeczywiste straty są wyższe, choćby z tytułu wyższych stawek oprocentowania pobieranych od zwiększonego długu publicznego.

Jakie są straty

Powyższy rachunek strat jest dalece niepełny. Reformy rządu AWS – UW – w szczególności reforma systemu emerytalnego – wygenerowały olbrzymi deficyt („dziura Bauca"). Bankructwa państwa uniknięto (już za rządu Leszka Millera) za cenę drastycznych cięć w wydatkach publicznych, prowokujących recesję w latach 2001 – 2002, z podwojonym poziomem bezrobocia.

Ogromnych strat ekonomicznych i społecznych wynikłych z bezsensownych „reform" (podatkowej, emerytalnej i służby zdrowia) wdrożonych pod kierownictwem Leszka Balcerowicza przez koalicję AWS – UW nikt jeszcze nie policzył.

Obecne próby zmniejszenia deficytu finansów publicznych przywodzą na myśl obraz sytuacji z wczesnych lat 2000. Do „żywej kości" tnie się znowu publiczne wydatki na ważne zadania społeczne (oświata, ochrona zdrowia, opieka nad najsłabszymi itd).

Kierując się szczerą sympatią do własnego kraju, wielokroć proponowałem dokonanie radykalnej – i to bezbolesnej – poprawy położenia finansów publicznych. Należałoby zliberalizować przymusowe „członkostwo" w OFE. Argumentowałem, że wolny obywatel w wolnym kraju nie może mieć statusu pańszczyźnianego chłopa, który najwyżej ma optować za należeniem do tego czy innego dziedzica.

Powinien mieć niezbywalne prawo do natychmiastowego powrotu na łono ZUS – oczywiście wraz ze swoimi składkami bieżącymi i zgromadzonym kapitałem marnotrawionym teraz przez PTE. Nie proponowałem przy tym administracyjnej likwidacji lub ograniczeń systemu OFE i PTE. Frajerzy, których nigdy nie brakuje, mogliby dalej – ale już na własne ryzyko – uczestniczyć w tym systemie. Propozycje rządowe przewidujące ograniczenie skali składek trafiających do OFE (i haraczy wymuszanych przez PTE) oczywiście też zasługują na poparcie.

Zmiany te miałyby pozytywne skutki dla finansów publicznych – i dla prawie wszystkich obywateli, w tym obecnych i przyszłych emerytów. Prawie wszyscy (no, z wyjątkiem właścicieli PTE i ich lobbystów) poczulibyśmy wielką ulgę – niczym ów anegdotyczny Żyd wypraszający z własnego domu nieopatrznie tam wprowadzoną kozę.

Czy tak się stanie? To zależy już wyłącznie od determinacji rządu i od jego odporności na wszechobecny jazgot ze strony przez lobbystów PTE. W ostatecznym rachunku jestem jednak optymistą. Jeśli zmian nie przeprowadzi rząd obecny, zrobi to z pewnością następny.

Autor pracuje w Wiedeńskim Instytucie Międzynarodowych Porównań Gospodarczych (WIIW) i jest profesorem w Wyższej Szkole Adminstracji w Bielsku-Białej i w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN

Jest szczególnie oburzające, że poprzedni ministrowie finansów mają czelność publicznie wypowiadać się o ich naprawie. Przykładem jest prof. Zyta Gilowska, autorka pomysłu obniżenia składki rentowej, gdy mimo imponującego (onegdaj) wzrostu PKB finanse publiczne wykazywały głęboki deficyt.

Pani Gilowska najwyraźniej nie zna(ła) elementarnej zasady racjonalnej polityki fiskalnej, a mianowicie, że budżet powinien być antycykliczny: restrykcyjny w dobrych czasach – dokładnie po to, by móc być hojnym w czasach niedobrych. To, że obecnie przeżywamy kolejną odsłonę kryzysu budżetu, zawdzięczamy – w dużym stopniu – właśnie owej niewczesnej szczodrości prof. Gilowskiej (dziś zasiada w Radzie Polityki Pieniężnej).

Pozostało 93% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy