Choć podobnie jak na początku przemian gospodarczych firmy nadal oczekują od menedżerów przede wszystkim wyników, to w ciągu minionych dwóch dekad wymagania wobec kadry kierowniczej znacznie wzrosły. A będą jeszcze większe – zgodzili się eksperci, którzy w redakcji „Rz" dyskutowali o trzech pokoleniach polskich menedżerów.
W debacie uczestniczyli; Grażyna Rzehak, dyrektor działu zarządzania zasobami ludzkimi i członek zarządu Unilever Polska; Jacek Santorski, psycholog biznesu; Piotr Korek, wiceprezes Tesco Polska, i Marcin Fidecki, ekspert Pwc.
Jak wspominali, od pokolenia obecnych menedżerów 45+, którzy zaczynali swą karierę po 1989 r., nikt nie oczekiwał profesjonalnego przygotowania. Do zdobycia stanowiska w zachodniej spółce wystarczały dobra znajomość języka obcego (by porozumieć się z zagranicznym szefem), zdolności organizacyjne oraz chęć do ciężkiej pracy.
Praktyka zamiast MBA
– Przyjmowaliśmy wiedzę i doświadczenie od zagranicznych korporacji i byliśmy bardzo otwarci na naukę. Praca była wtedy ciężka i długa, ale była to dla nas jedyna szansa, by zdobyć wiedzę. Każdy chciał jak najszybciej się nauczyć i wziąć stery we własne ręce. I to się wydarzyło – mówiła Grażyna Rzehak. Podkreślała też, że w kierownictwie zagranicznych spółek dominują dziś polscy menedżerowie.
Taką właśnie drogę – jak wspominał – przeszedł Piotr Korek, który pod koniec lat 80. zamienił pracę wykładowcy literatury niemieckiej na karierę w pierwszej w Polsce sieci hipermarketów HIT. Podobnie jak wielu jego rówieśników wiedzę zdobywał bez pośrednictwa szkół biznesu, w praktyce.