Francja jest jak na razie krajem „wielkiej czwórki", który wykazał najmniejszą ochotę do zaakceptowania obowiązków płynących z członkostwa w strefie euro. Francja musi sama przejść dużą transformację gospodarczą. Nasza analiza wskazuje, że kraj ten powinien zmniejszyć wielkość sektora publicznego i przekierować swoje zasoby na rozwój sektorów związanych z eksportem. Tylko w ten sposób Francja może zmniejszyć swój deficyt handlowy, deficyt na rachunku obrotów bieżących i zająć bardziej stabilną, przyjazną dla euro pozycję jeśli chodzi o finansowanie zewnętrzne. W czasie kampanii przed francuskimi wyborami prezydenckimi trwała dyskusja nad renegocjacją paktu fiskalnego, uzupełnieniem go o aneks mówiący o pobudzeniu wzrostu. Ta debata nie dotknęła jednak fundamentalnych problemów Francji. A fundamentalnym problemem w przypadku Francji jest to, czy jej gospodarka przejdzie wystarczająco głęboką transformację. To oczywiście kwestia, która nie zostanie rozwiązana w ciągu dwóch tygodni, miesiąca, czy na czerwcowym unijnym szczycie. Trzeba będzie jednak zająć się nią w średnim terminie: 12-18 miesięcy.
Wygląda na to, że przywódcy dużych krajów strefy euro nie mają dużego pola do manewru jeśli chodzi o zmianę modelu, i położeniu większego nacisku na stymulowanie wzrostu gospodarczego...
Wielu komentatorów mówi obecnie o trudnym wyborze pomiędzy oszczędnościami fiskalnymi a wzrostem gospodarczym. Uważam, że to fałszywy wybór. Nie słyszałem, by ktokolwiek w niemieckim rządzie, Komisji Europejskiej czy Europejskim Bankiem Centralnym wypowiadał się przeciwko wzrostowi. Wszyscy chcą wzrostu. Tymczasem ludzie, którzy mówią, że można zrezygnować z oszczędności fiskalnych są ekonomicznie naiwni. We wszystkich dużych krajach strefy euro bez klarownej sytuacji w zakresie finansów publicznych nie ma mowy o wzroście. Brak równowagi w tej kwestii prowadzi do utraty zaufania i nadmiernego wzrostu kosztów finansowania. Nie traktujmy więc paktu na rzecz wzrostu jako substytutu dla paktu fiskalnego, gdyż te dokumenty de facto uzupełniają się. Wzrost jest potrzebny, by deficyty budżetowe się zmniejszały, ale konsolidacja fiskalna jest potrzebna, by stworzyć środowisko, w którym wzrost może odzyskać siłę. Pytanie nie brzmi więc: cięcia, czy wzrost?, ale jak optymalizować oszczędności fiskalne, by nie szkodzić wzrostowi. Myślę, że Europa zmierza w stronę wypracowania zdrowej kombinacji. Potrzeba tutaj ekonomicznego realizmu. W Goldman Sachs przeprowadziliśmy badania, z których wynika, że zbyt gwałtowna krótkoterminowa korekta fiskalna może być kontrproduktywna – prowadzić nie do redukcji, a do powiększenia deficytu. Spójrzmy na przykład Hiszpanii. Spodziewamy się, że jej PKB spadnie w tym roku o 1,3 proc. Jej deficyt budżetowy może więc sięgnąć 6,7 proc. PKB i będzie o blisko półtora punktu procentowego wyższy od rządowego celu. Hiszpania już dokonała bardzo dużych oszczędności fiskalnych i zbliża się do granicy po przekroczeniu której będą one kontrproduktywne. Dużym niebezpieczeństwem dla hiszpańskiego i europejskiego wzrostu jest więc to, że hiszpański rząd będzie się starał osiągnąć własny cel cięcia deficytu. To jest rozumiane przez europejskich decydentów. Duża część dyskusji wokół paktu fiskalnego dotyczy więc tego, czy luzować wymogi już teraz, czy dopuścić ich luzowanie w przyszłości a obecnie działać tak, by starać się je wypełnić.
Hiszpania jest w bardzo trudnej sytuacji. Kraj został dotknięty nie tylko przez kryzys gospodarczy i fiskalny, ale również przez kryzys bankowy. Co Hiszpania powinna robić, by wyjść z tych kryzysów?
Spodziewamy się, że Hiszpania będzie pogrążona w recesji nie tylko w tym roku, ale również w przyszłym. Idea, by w krótkim czasie przywrócić tam wzrost jest więc mirażem, zwłaszcza, że ta recesja jest w dużej mierze konieczną korektą po ekscesach przeszłości. To oczywiście ma konsekwencje fiskalne. Hiszpania musi uporządkować finanse publiczne i jednocześnie uniknąć sytuacji, w której cięcia osłabią gospodarkę i pogorszą kondycję finansów publicznych. Myślę, że to się uda osiągnąć, nawet jeśli to będzie oznaczało nieosiągnięcie przewidzianych w pakcie fiskalnym celów cięcia deficytu. Nie ma też łatwego rozwiązania problemów systemu bankowego. Słabsze banki będą musiały zostać dokapitalizowane, co powinno wymagać pieniądze spoza systemu. Może powinno być potrzebne europejskie wsparcie dla banków. Częściową odpowiedzią na ten problem może być również stworzenie europejskiego mechanizmu, który przejmowałby ryzykowne aktywa od banków. W pierwszej instancji będziemy mieli jednak prawdopodobnie wsparcie ze strony hiszpańskiego rządu dla banków, choć użycie pieniędzy z Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowych byłoby lepszym rozwiązaniem. Teraz na bezpośrednie dokapitalizowanie banków z EFSF nie pozwalają obecne procedury, ale w przyszłości może to być możliwe. Strefa euro przechodzi teraz długi proces zwiększania integracji: fiskalnej, gospodarczej i politycznej. By strefa euro była bardziej efektywna potrzebna jest taka integracja. Gdy patrzymy na euroland jako całość, ma ona nadwyżkę na rachunku obrotów bieżących i nie ma bardzo dużego długu zagranicznego. Jej dług publiczny wynosi 89 proc. PKB a deficyt finansów publicznych 4,5 proc. PKB. To nie są dobre statystyki, ale na tle międzynarodowym wyglądają dobrze. Np. USA mają znacznie większy dług i deficyt. Problemem strefy euro nie jest więc brak zasobów na walkę z kryzysem, bo zasoby te istnieją. Strefa euro nie musi prosić o wsparcie MFW, USA czy Polski. Problemem jest zarządzanie. System rządzenia w UE i strefie euro nie jest wystarczająco efektywny.
Mówi Pan o konieczności zwiększenia integracji. Tymczasem wyniki dotychczasowej integracji gospodarczej w strefie euro nie wydają się zachęcające. Wzrost gospodarczy w Niemczech przez pierwszą dekadę istnienia eurolandu był bardzo niski. Przyspieszył dopiero po wybuchu kryzysu na peryferiach eurolandu. Czy dalsza integracja byłaby więc dobra dla wzrostu?