Andrzej Sławiński: Przepis na inflację

Jak jakiś kraj może wyróżnić się, zapewniając sobie podwyższoną inflację, gdy w wielu innych jest ona trwale niska? Jego bank centralny powinien mnożyć komunikaty mówiące, że są rzeczy dużo ważniejsze niż niska inflacja.

Publikacja: 10.08.2021 21:00

Andrzej Sławiński: Przepis na inflację

Foto: Bloomberg

Gdy tylko w 1978 r. Rezerwa Federalna stała się niezależna od rządu, jej szef Paul Volcker prawie od razu podjął bardzo restrykcyjną politykę pieniężną, by zdławić wysoką inflację. Gdy kilka lat później wywołało to recesję, Fed obniżył stopy procentowe, ale inflacja już nie wzrosła. Dlaczego?

Dlatego, że Fed odzyskał dzięki decyzjom Volckera wiarygodność jako instytucja, która wywiązuje się ze swego zadania stabilizowania inflacji – co późnej już na trwałe ustabilizowało w USA oczekiwania inflacyjne. Gdy w 1999 roku pierwsza RPP zastosowała w Polsce silnie restrykcyjną politykę pieniężną, pociągnęło to wprawdzie za sobą znaczne koszty, ale NBP umocnił swą reputację banku centralnego, który czuje się zobowiązany, by stabilizować wzrost cen, co i u nas ustabilizowało na długo oczekiwania inflacyjne.

Wyzwolone banki centralne

Te dwa epizody z przeszłości pozwalają odpowiedzieć na pytanie, jak jakiś kraj może wyróżnić się, zapewniając sobie podwyższoną inflację, gdy w wielu innych krajach jest ona trwale niska. Chcąc to osiągnąć, bank centralny powinien mnożyć komunikaty mówiące, iż uważa, że są rzeczy dużo ważniejsze niż niska inflacja. Taką linię będzie utrzymywał bank centralny, który uważa, że jego własna niezależność i zobowiązanie do realizacji celu inflacyjnego to są jakieś akademickie przesądy, którym nie należy nadmiernie ulegać. Na dodatek będzie to bank centralny, który uważa, że wcale nie ma obowiązku przekonująco wyjaśniać, dlaczego prowadzi politykę pieniężną wolną od podręcznikowych przesądów.

Kraje, których władze nie kochają demokracji, przekształcają już od dłuższego czasu swoje banki centralne właśnie w takie wyzwolone instytucje, co stwarza warunki, dzięki którym inflacja może znowu kwitnąć. A rynki finansowe zauważają te wysiłki. Oczekiwana przez analityków rynkowych inflacja zaczyna uciekać w górę w relacji do prognozowanej przez wyzwolone banki centralne.

Hakan Kara był szefem badań w Banku Turcji, gdy nie był on jeszcze wyzwolonym bankiem centralnym, w związku z czym wszystkie badania i wysiłki jego pracowników koncentrowały się na tym, co robić, by stabilizować inflację na niskim poziomie. Potem jednak Bank Turcji uwolniono od tych akademickich ograniczeń, by można było nieskrępowanie wierzyć w dobrodziejstwa jak najniższych stóp procentowych.

Media podają, że Hakan Kara martwi się dzisiaj, iż jego dawna instytucja prowadzi politykę pieniężną, która trafi do podręczników jako przykład, jak nie należy tego robić. A skutki tego wszystkiego już są takie, o jakich mówią podręczniki. Wiarygodność Banku Turcji uległa silnej erozji i oczekiwana przez rynki w najbliższych latach inflacja ma coraz mniej wspólnego z tą, o której mówią tureccy oficjele.

Alienacja instytucjonalna

Czy ci, którzy wyzwolili banki centralne, wierzą w to, co robią? Tego nie wiemy. Przyznajmy jednak, że staromodny bank centralny rzeczywiście byłby instytucją mocno wyalienowaną w świecie budowanym w krajach walczących z niemożnością robienia wszystkiego, co się rządzącym zamarzy. Banki centralne, które powstały w wyniku „cichej rewolucji", jak nazwał ją w swojej znanej książce Alan Blinder, do tego świata nie pasują – jako instytucje niezależne, mające własne zdanie, które na dodatek wymądrzają się często nie tylko na temat polityki pieniężnej.

Co gorsza, właściwie od zawsze banki centralne miały skłonność do współpracy z zagranicą, czego przykładem jest choćby współpraca prezesów Banku Anglii i Rezerwy Federalnej, Montagu Normana i Benjamina Stronga, jeszcze przed II wojną światową, o czym opowiada książka Liaquata Ahameda „Lords of Finance" – tak dobra, że z przyjemnością czyta się ją nawet w skwarze na plaży.

Wprawdzie nasz sukces gospodarczy wynikł głównie właśnie z tego, że dzięki planowi Leszka Balcerowicza i wejściu do UE staliśmy się częścią gospodarki europejskiej, ale to się już dzisiaj nie liczy, skoro za naganne uważa się to, że fabryki były budowane po to, by ich udziałowcy mieli zyski. Promującym ten pogląd nie przeszkadzają dane mówiące, jak duża część tych zysków jest reinwestowana w polskiej gospodarce. Za zdecydowanie lepsze uznaje się państwowe monopole, które dzielnie opierają się logice gospodarki rynkowej – pchając nas krok po kroku w stronę nieefektywności gospodarczej.

Te okropne badania empiryczne

Ekonomiści mają tę okropną cechę, że nieustanne robią badania empiryczne, a jak ktoś im mówi, że modele, które stosują, nie są doskonałe, to odpowiadają, że rzeczywiście nie są tak doskonałe, jak sami by chcieli, ale jednak dane, które wykorzystują, nie dotyczą życia na Marsie, lecz gospodarek, które analizują.

Wyniki dużego badania, do którego Ana Carriga (University of Essex) i Cesar Rodriguez (Portland State University) wykorzystali dane o 113 gospodarkach rozwijających się, jednoznacznie potwierdziły to, że korzystny wpływ niezależności banku centralnego na stabilizowanie inflacji nie jest akademickim przesądem, lecz empirycznie stwierdzonym faktem. Tym zaś, co stawia wyzwolone banki centralne w jeszcze trudniejszej sytuacji, jest to, że związek ten jest tym silniejszy, im silniejsza jest w danym kraju demokracja.

Profesor Andrzej Sławiński był członkiem Rady Polityki Pieniężnej w latach 2004–2010.

Gdy tylko w 1978 r. Rezerwa Federalna stała się niezależna od rządu, jej szef Paul Volcker prawie od razu podjął bardzo restrykcyjną politykę pieniężną, by zdławić wysoką inflację. Gdy kilka lat później wywołało to recesję, Fed obniżył stopy procentowe, ale inflacja już nie wzrosła. Dlaczego?

Dlatego, że Fed odzyskał dzięki decyzjom Volckera wiarygodność jako instytucja, która wywiązuje się ze swego zadania stabilizowania inflacji – co późnej już na trwałe ustabilizowało w USA oczekiwania inflacyjne. Gdy w 1999 roku pierwsza RPP zastosowała w Polsce silnie restrykcyjną politykę pieniężną, pociągnęło to wprawdzie za sobą znaczne koszty, ale NBP umocnił swą reputację banku centralnego, który czuje się zobowiązany, by stabilizować wzrost cen, co i u nas ustabilizowało na długo oczekiwania inflacyjne.

Pozostało 85% artykułu
Ekonomia
Witold M. Orłowski: Słodkie kłamstewka
Ekonomia
Spadkobierca może nic nie dostać
Ekonomia
Jan Cipiur: Sztuczna inteligencja ustali ceny
Ekonomia
Polskie sieci mają już dosyć wojny cenowej między Lidlem i Biedronką
Ekonomia
Pierwsi nowi prezesi spółek mogą pojawić się szybko