Dobrą inwestycją mogą być znaczki międzywojennej Polski lub starsze. Najbardziej drożeją rzadkie, idealnie zachowane. Na przykład znaczek opłaty o nominale 10 koron, wydany w Krakowie w 1919 r., w 1990 r. kosztował ok. 3 tys. dolarów. W 2003 r. poszukiwany był już za ok. 25 – 30 tys. zł. Dziś kolekcjonerzy gotowi są dać za niego 40 – 45 tys. zł. Za najdroższy uznawany jest znaczek dopłaty o nominale 10 koron, który zależnie od koloru nadruku może kosztować ok. 220 tys. zł.
Miarą kondycji rynku kolekcjonerskiego jest liczba stacjonarnych, systematycznie odbywających się aukcji w danej dziedzinie. W filatelistyce aukcje regularnie organizuje tylko stołeczna firma Interfil (www.interfil.com.pl). Od 2004 roku odbyły się zaledwie trzy, organizowane mniej więcej co 16 miesięcy.
– Tyle czasu potrzeba na zgromadzenie wartościowej oferty, reprezentatywnej dla najważniejszych, podstawowych działów filatelistyki polskiej. Brakuje rzadkiego towaru – mówi Paweł Wohl z Interfila.
Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że np. na rynku bibliofilskim systematycznie od kilkunastu lat odbywa się 12 – 15 aukcji rocznie, organizowanych przez pięć antykwariatów, to na tym tle rynek filatelistyczny wygląda ubogo, właściwie dopiero powstaje.
Nie powiodły się próby organizowania systematycznych aukcji przez inne firmy. Antykwariusze oceniają, że rynek filatelistyczny jest płytki. Handluje na nim m.in. Sopocki Dom Aukcyjny (www.sda.pl).