W ciągu ostatnich 12 miesięcy wiele rynków straciło ponad połowę wypracowywanej przez lata kapitalizacji, a większość inwestorów giełdowych poniosła nienotowane do tej pory straty.
Według najnowszych danych europejskiego stowarzyszenia giełd FESE kapitalizacja rynków na Starym Kontynencie na koniec listopada 2008 roku była dokładnie o połowę mniejsza niż w październiku 2007. Ale analitycy twardo przekonują, że najgorsze jest już za nami i trzeba się zastanowić nad inwestycjami w akcje. Wciąż zachęcają do kupna przecenionych walorów z rynków wschodzących.
– Będą one lepszą inwestycją od kupna akcji na giełdach państw rozwiniętych, ponieważ gospodarki rozwijające się szybciej odreagują światowe spowolnienie – mówi Jonathan Garner, strateg w Morgan Stanley. Optymistą jest też niedawny rozmówca „Rz” Mark Mobius z Templeton Asset Management, który uważa, że na rynki wschodzące w przyszłym roku powrócą zwyżki po tym, jak spadające stopy procentowe pobudzą gospodarki krajów rozwijających się. Warto jednak przypomnieć, że zachęcał on do kupna akcji z rynków wschodzących również w połowie tego roku, zanim przyszło prawdziwe załamanie koniunktury, twierdząc, że są one tanie.
W ubiegłym tygodniu na giełdach panowały mieszane odczucia. Kolejny raz oczy inwestorów zwrócone były na Stany Zjednoczone, gdzie ważyły się losy motoryzacyjnej wielkiej trójki z Detroit. Ostatecznie ustępująca administracja prezydenta George’a W. Busha zgodziła się, aby koncernom wypłacono łącznie 17,4 mld dol.
Z tej kwoty GM otrzyma na początek 9,4 mld dol., a Chrysler 4 mld dol. W lutym GM dostanie kolejne 4 mld dol. Ford zrezygnował zaś z doraźnej pomocy. Ruch Białego Domu przyszedł w ostatniej chwili, bo ani GM, ani Chrysler nie miały już pieniędzy na zapłacenie rachunków, które musiały uregulować do końca roku. Gdyby nie pożyczka rządu, koncerny musiałyby ogłosić upadłość.