Większość analityków oraz zarządzających funduszami, pytanych przez „Rzeczpospolitą” o giełdowe prognozy na 2008 r., prezentowała umiarkowany optymizm. Ich zdaniem WIG miał zyskać od kilku do kilkunastu procent. Najwięksi pesymiści twierdzili, że WIG20, czyli indeks dużych spółek, zmaleje maksymalnie do 2300 punktów. Jednocześnie podkreślali, że taki czarny scenariusz jest mało realny, bo polska gospodarka rozwija się w szybkim tempie.
To, co później się zdarzyło, zaskoczyło wszystkich. Indeksy na warszawskiej giełdzie, w ślad za zagranicznymi, spadły o ponad połowę. WIG20 w czwartym kwartale 2008 r. zmalał aż do 1547 punktów, a WIG do 24 853 punktów. Był to największy spadek w historii warszawskiej giełdy. Ten, kto zainwestował w akcje w samym szczycie hossy, teraz na odrobienie strat może czekać naprawdę długo.
Na początku 2008 r. większość ekspertów rekomendowała przede wszystkim bezpieczne lokaty, fundusze rynku pieniężnego i obligacje. Jednak już w drugim półroczu 2008 specjaliści spodziewali się poprawy sytuacji na giełdzie i zalecali lokowanie części pieniędzy w akcje. Najczęściej polecanymi rynkami zagranicznymi były rosyjski i brazylijski. Na początku 2008 r. faktycznie notowano tam zwyżki. Ale później właśnie te giełdy silnie odczuły skutki kryzysu. Diametralna zmiana była spowodowana m.in. silnym spadkiem cen ropy naftowej, na której opierają się gospodarki tych krajów. Inwestorzy, którzy kupili akcje spółek rosyjskich, stracili krocie. W ciągu roku indeksy na giełdzie w Rosji spadły o ponad 70 proc., a w Brazylii o 33 proc.
Warto też przypomnieć, że w połowie roku – przy rosnących cenach ropy naftowej oraz żywności – wielu analityków rekomendowało inwestycje powiązane z cenami tych produktów. Pojawiły się nawet prognozy, że cena ropy naftowej sięgnie 200 dolarów za baryłkę. Już po dwóch miesiącach okazało się, że były bardzo nietrafione. Obecnie baryłka ropy kosztuje około 50 dolarów.
Bardzo duże wahania występowały na rynku walutowym. Analitycy spodziewali się umocnienia złotego, ale tendencja taka utrzymała się tylko do sierpnia 2008 r. Wtedy za dolara płaciliśmy ok. 2 zł, a za euro 3,2 zł. W drugiej połowie roku trend gwałtownie się odwrócił. Na koniec 2008 r. za walutę amerykańską płaciliśmy już ok. 3 zł, a za europejską powyżej 4 zł. Było to dużo więcej niż na początku roku, kiedy kurs euro wynosił ok. 3,6 zł, a dolara ok. 2,5 zł.