– Nie wierzę, by można było rozwiązać problem szarej strefy, strasząc sankcjami karnymi. Tym bardziej że Polacy zawsze mieli dystans do państwa i prawa – ocenia prof. Andrzej Patulski, ekspert prawa pracy z Uniwersytetu Warszawskiego.
Jego zdaniem, choć od 2007 r. kilkakrotnie wzrosły grzywny i mandaty za nieprzestrzeganie przepisów dotyczących legalności zatrudnienia, ich skuteczność jest wciąż niewielka. – Pracodawcy zawsze będą szukali tańszych form zatrudnienia – mówi prof. Patulski.
Jak wyjaśnia Jarosław Cichoń z Głównego Inspektoratu Pracy, kontrolerzy mogą ukarać pracodawcę, który zatrudnia ludzi na czarno, mandatem w wysokości 1 – 2 tys. zł. W przypadku recydywy – do 5 tys. zł. Mogą też skierować wniosek do sądu grodzkiego, gdzie maksymalna kara to 30 tys. zł grzywny. W praktyce jednak sądy nie szarżują z jej wysokością.
Według danych PIP w minionym roku, gdy inspektorzy pracy przeprowadzili ponad 24 tys. kontroli zatrudnienia (a nielegalną pracę stwierdzili w co piątej firmie), przeciętna grzywna nałożona przez sąd nie przekraczała 2 tys. zł. Z kolei średnia wysokość nałożonych wówczas 679 mandatów karnych wynosiła 1,3 tys. zł.
Jak wynika z ubiegłorocznych kontroli, najczęściej wykrywanym przewinieniem pracodawców jest nieterminowe zgłaszanie pracownika do ubezpieczenia społecznego (albo wręcz niezgłaszanie). 5 proc. firm przyłapano na zatrudnianiu bez umowy o pracę, ale skala tego zjawiska może być dużo większa. Choć według przepisów umowa powinna być zawarta w dniu rozpoczęcia pracy, to powszechnie wiadomo, że w niektórych firmach pracownicy miesiącami pracują „na próbę”. W razie kontroli zapewniają, że akurat tego dnia zaczęli pracę. Wprawdzie pracownikowi nic w tym wypadku nie grozi, ale przecież wie, że przez szczerość może stracić szansę na umowę. – Warto byłoby nakazać podpisywanie umów przed rozpoczęciem pracy – sugeruje Jarosław Cichoń.