Praktycznie nie ma doniesień o tym, co gminy, powiaty czy województwa robią dobrego, za to o aferach i niegospodarności mówi się przy każdej okazji. To zastanawiające, bo przecież nikt w Polsce nie monitoruje stanu gmin czy powiatów (poza samymi gminami i powiatami – System Analiz Samorządowych). Tym więc łatwiej rozpowszechniać rozmaite brednie, rzecz jasna bezpodstawne.
[srodtytul]Jak to z drogami jest[/srodtytul]
Żeby nie być gołosłownym, przykład „z ostatniej chwili”: ostatnio rozpowszechniono komentarze po raporcie NIK, rysujący obraz fatalnego stanu dróg w dużych miastach oraz braku koordynacji robót w pasie drogowym. Raport świadczy o tym, że jego autorzy nie mają pojęcia, o czym piszą. Tymczasem wystarczy wziąć pod uwagę twarde dane (trzeba je oczywiście chcieć znaleźć, o co inspektorów NIK raczej nie podejrzewam), by radykalnie zmienić sposób patrzenia na ten problem.
Weźmy najpierw pod uwagę prosty fakt, że gminy, w tym miasta, mogą wydać na drogi tyle, ile mają, a nie tyle, ile powinny na ten cel wydać (Poznań w połowie lat 90. wyliczył, że na inwestycje i remonty drogowe potrzebuje 3 mld zł – cały roczny budżet miasta wynosił wtedy 1 mld). Pamiętając o tym, warto spojrzeć na realne nakłady na inwestycje drogowe w Polsce. Tabela, sporządzona na podstawie informacji Ministerstwa Finansów o wykonaniu budżetu państwa i budżetów samorządowych, pokazuje jasno, kto w Polsce płaci za rozbudowę i remonty ulic.
Mniej więcej od dziesięciu lat ponad 1/3 inwestycji gminnych to budowa i remonty dróg, a w miastach na prawach powiatu – ponad 40 proc. (blisko połowa). Nikt w NIK nie zająknął się nawet na ten temat. Tak wysokie wydatki inwestycyjne na drogi są szczególnie godne podkreślenia, gdyż miasta na prawach powiatu (duże miasta) zostały ustawowo pozbawione dostępu do środków Krajowego Funduszu Drogowego.