Chińska gospodarka odczuła skutki kryzysu, ale wciąż gna do przodu, wywołując zdumienie na całym świecie. Wielu polityków i ekonomistów liczy, że to właśnie z Dalekiego Wschodu przyjdzie ożywienie, i to tam wypatrują pierwszych oznak końca kryzysu.
Świetnie rozumieją to Amerykanie. Przed poniedziałkowym szczytem gospodarczym USA-Chiny sekretarz skarbu Timothy Geithner i szefowa dyplomacji Hillary Clinton otrzymali od Baracka Obamy polecenie "odnowienia" stosunków z Pekinem. Prezydent wie, że tylko w ten sposób może przyspieszyć wyjście Stanów Zjednoczonych z recesji.
Na rozmowy do Waszyngtonu przyjechał w poniedziałek odpowiedzialny za gospodarkę w chińskim rządzie wicepremier Wang Qishan. Amerykanie chcieliby wiedzieć przede wszystkim, czy Chińczycy nadal będą kupowali od nich obligacje skarbowe. W tej chwili to właśnie chińskie pieniądze umożliwiają finansowanie potrzeb gospodarki USA.
Na razie wszystko wskazuje na to, że gospodarka Chin kryzys ma za sobą. W II kwartale br. chiński PKB zwiększył się o 7,9 proc. Pomogły pakiet stymulacyjny (wart 800 mld dolarów), popyt wewnętrzny i rządowe nakazy, zwłaszcza te dotyczące udzielania kredytów dla firm (sektor bankowy kontrolowany jest przez państwo). Większość ekonomistów jest zdania, że w całym roku PKB wyniesie 7 – 8,5 proc. Merrill Lynch podwyższył nawet w poniedziałek swoją prognozę z 8 proc. na 8,7 proc.
Dodatkowo rząd w Pekinie dzięki rezerwom walutowym przekraczającym 2 bln dol. jest w stanie wesprzeć każdy projekt, który w przyszłości zapewni jego narodowi rynek zbytu albo dostawy surowców. Na przykład 10 mld dol. chińskiej pożyczki pozwoliło Brazylijczykom zainwestować w gigantyczne złoża ropy naftowej pod Atlantykiem. A Rosjanie za 25 mld dol. z pekińskiej kasy mogą wydobywać i przesyłać więcej ropy.