Unia Europejska chce silniejszych banków i gorzej opłacanych menedżerów. – G20 w czasach kryzysu staję się najważniejszym międzynarodowym forum – mówił po ostatnim unijnym szczycie Fredrik Reinfeldt, premier Szwecji, która w tym półroczu kieruje Unią.
Jak zauważają eksperci, zbyt często jednak politycy zebrani na tym forum zajmują się tematami, które na kryzys nie mają wielkiego wpływu. – Na spotkaniu w Londynie mowa była o funduszach typu hedge, teraz w Pittsburghu 24 września wiele uwagi będzie się poświęcać premiom dla menedżerów bankowych. To ważne sprawy, ale żadna z nich nie była przyczyną kryzysu – mówi „Rz” Philip Whyte, ekspert z Centre for European Reform.
Ignazio Angeloni z brukselskiego instytutu Bruegel w opublikowanych ostatnio radach na szczyt w Pittsburghu ostrzega przed ideologizacją obu tych tematów. – Istnieje ryzyko przesadnej reakcji i stworzenia zbyt szczegółowych regulacji – uważa Angeloni.
W sprawie pensji menedżerów bankowych, a szczególnie premii wypłacanych osobom odpowiedzialnym za inwestycje, znane jest przekonanie, że rozpowszechnione od lat 80. praktyki są nie do utrzymania. Nie tylko dlatego, że sumy wypłacane nielicznym szokują w czasach, gdy te same banki ratowane są pieniędzmi podatników. Chodzi o negatywne skutki premiowania menedżerów nastawionych na szybkie zyski, niekoniecznie potwierdzane długoterminowymi wynikami instytucji finansowych.
– Myślę, że w Pittsburghu będzie zgoda na jakąś formę regulacji na poziomie globalnym. Choć na pewno nie tak szczegółową, jak chciałby prezydent Sarkozy – mówi Whyte. Francja początkowo mówiła o dokładnym określeniu górnej granicy funduszu premiowego, w relacji do funduszu płac lub dochodów banków. Teraz, przygotowując grunt pod spotkanie G20, rząd w Paryżu powoli łagodzi swoje stanowisko. – Nigdy nie mówiliśmy o konkretnych limitach. Chodzi nam o powiązanie premii z wynikami banku – powiedziała Christine Lagarde, francuska minister finansów.