Powiem więcej: im system jest mniej jasny, tym łatwiej żyje się nawet „lojalistom”, którym wystarczy, że uzgodnią działanie z miejscowym urzędem, nie mówiąc już o „harcownikach” i „oportunistach”. Dla „nihilistów” nie ma on jakiegokolwiek znaczenia, bo go nie znają i znać nie chcą. Jeśli rząd i parlament chciałby dokonać „detronizacji” w tym systemie, to równie dobrze może tworzyć długie i mętne ustawy jak i krótkie „proste” – efekt praktycznie byłby ten sam, choć znacznie trudniej się bronić przed nadużyciem władzy urzędniczej czy sądowniczej, gdy przepisy regulują tylko nieliczne problemy, bo są „proste”.
Natomiast gdy rząd chce rządzić podatkami, musi tworzyć i stosunkowo często zmieniać prawo podatkowe, ale musi ono wynikać jednoznacznie z przejrzystych i siłą rzeczy rozbudowanych przepisów. I oczywiście nie mogą ich tworzyć lobbyści, biznes podatkowy czy mniej lub bardziej samozwańczy „przedstawiciele biznesu”. Czyli politycy musieliby się zająć męczącą prozą rządzenia, a przecież nie mają od lat na to ochoty.
[srodtytul]Gdzie prawo niepewne[/srodtytul]
Trzecia teza, która wymaga przynajmniej kilku fleksji, dotyczy owej „huby podatkowej”, która jest jakoby czymś z istoty złym. W sprawnie rządzonym państwie o silnych strukturach, które ma władzę, aby każdego (lub prawie) podatnika postawić na baczność i zmusić do płacenia tego, co się „należy cesarzowi”, musi istnieć rozbudowany system usług ochrony prawnej. Bo każdy ma prawo do obrony w sporze z władzą.
I nie ma tu znaczenia, czy przepisy są „proste”, czy „skomplikowane” – usługi te dotyczą wyłącznie ich stosowania. W sytuacji gdy na podstawie ogólnikowej czy też wręcz odwrotnie – mętnego prawa całość władzy należy do tego, kto je stosuje, ochrona prawna jest już racją przetrwania każdego podatnika. Być musi i nie jest żadną „hubą”, bo alternatywą jest korupcja i przekształcenie organów władzy w sklepik pokątnych porad.
Zgadzam się natomiast z innym poglądem: biznes podatkowy nie może żyć w symbiozie z władzą wykonawczą i mieć wpływu na prawodawstwo, a chyba go ma, i to nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim w UE. Niektóre dyrektywy są pisane na jego zamówienie i pod kątem ich interesów. To zjawisko powinno być zwalczane przez polityków, ale czy będzie im się chciało, skoro po zakończeniu „kariery publicznej” liczą na ciepłe posadki w firmach doradczych?
Na koniec odniosę się jeszcze do przywołanego przez autorkę dokumentu, czyli tzw. białej księgi powstałej w resorcie finansów w 1998 r. Zgadzam się, że należy do niego sięgać, bo warto poznać rzeczywisty stan świadomości podatkowej polityków. Niechęć do państwa, strach przed złożonością rzeczy i plebejski radykalizm mają oczywiście swoje prawo obywatelskie w każdej zbiorowości. Gdy postawy te reprezentują lub akceptują od lat politycy, którym przypadł w podziale zdobyczy politycznej resort finansów, obecny kryzys finansów publicznych nie powinien nikogo zaskoczyć.
W związku z tym warto przypomnieć najważniejszą w podatkach łacińską zasadę: ubi ius incertum, ibi ius nullum – gdzie prawo niepewne, tam prawa nie ma wcale. ?
Autor jest profesorem Uniwersytetu
Warszawskiego i prezesem Instytutu
Studiów Podatkowych