W bardzo ograniczonej mierze funkcjonują lotniska. Z Paryża odlatuje co drugi samolot. Z pozostałych miast jeden na trzy. Francuskie władze zwróciły się do zagranicznych przewoźników, by do minimum ograniczyły rejsy do Francji. Powodem jest strajk kontrolerów, ale i braki w dostawach paliw.
Niektóre samoloty odlatują ze stolicy ze zbyt małą ilością paliwa i ze świadomością, że będą je musiały zatankować po drodze, a to wydłuża czas podróży oraz zwiększa koszty lotów. A francuscy związkowcy w konkursie na największą dezorganizację życia publicznego wygraliby chyba nawet z Grekami.
Do tego jeszcze pracy odmówili motorniczy pociągów, operatorzy metra, nauczyciele, pracownicy poczty, kierowcy ciężarówek i firmy przewozowe, w tym kierowcy opancerzonych pojazdów rozwożących gotówkę do bankomatów. — Jeśli rząd nie podejmie z nami negocjacji, mogą pojawić się kłopoty z gotówką w bankach — ostrzegał Pascal Quiroga, przewodniczący związku transportowców CFDT.
Zablokowane są rafinerie, kolejne stacje paliw wywieszają kartki z napisem „nieczynne do odwołania”. Te które jeszcze mają paliwa, przy czym znacznie łatwiej jest o benzynę, niż o olej napędowy ograniczają tankowanie do wartości 20 euro. Nieczynnych jest już 2,5 tys z 12,5 tys. stacji. W poniedziałek wieczorem było to jeszcze o 1,5 tys. mniej. A benzyna od początku strajku podrożała już o 14 proc. Rzeczniczka Exxon Mobil przyznała, że sytuacja jest już krytyczna. — Jeśli ktoś w Paryżu, albo zachodniej Francji chciałby zatankować olej napędowy, nie ma co o tym marzyć — dodała. Jakimś cudem w Paryżu normalnie funkcjonowało metro i Eurostar.
Tak wygląda Francja na trzy dni przed ostatecznym głosowaniem reformy emerytalnej. Ostatecznego głosowania oczekuje się wieczorem we czwartek, albo w piątek. Początkowo zaplanowana była na środę, ale socjalistyczna opozycja zrobiła wszystko, aby opóźnić ten termin. Według badania opinii publicznej 70 procent Francuzów jest przeciwnych reformie, ale tyle samo jest już zmęczonych uciążliwymi strajkami.