Miał obsesję na punkcie zdrowego żywienia i ćwiczeń. Rano solidna gimnastyka, po niej śniadanie: kilka białek ugotowanych na twardo, filiżanka rosołu, płatki owsiane z mlekiem sojowym, owoc. Na kolację zabierał żonę do restauracji. Jedli gotowane białka, sałatę, rybę, wypijali kieliszek białego wina.
Amerykanin, ale Francuz z pochodzenia, Jack LaLanne, ojciec fitnessu, dożył 96 lat w świetnej formie. Zmarł w Kalifornii na niewydolność oddechową, powikłanie po zapaleniu płuc. Całe życie spędził na udoskonalaniu i propagowaniu kultury fizycznej. Wydawał książki, nagrywał kasety. Przez 35 lat prowadził w telewizji program „Jack LaLanne Show”. Zdobył tysiące fanów i największe wyróżnienie, jakie możliwe jest w Hollywood – gwiazdę w alei sławy.
Pierwszy klub założył w roku 1936 w Oakland. Wówczas, gdy ćwiczył z ciężarkami, zalecał dietę warzywną i reklamował sokowirówki, patrzono na niego jak na wariata. Ale dzięki katorżniczemu programowi ćwiczeń w wieku 70 był w stanie przepłynąć parę kilometrów skuty kajdankami, pchając półtonową łódkę... Jako dziewięćdziesięciolatek wydał książkę „Live young forever” (Żyj wiecznie młody). Program ten udało się zrealizować. Prawie...
Pamiętam szaleństwo aerobiku, które w latach 80. ogarnęło Stany Zjednoczone. Jane Fonda poderwała z kanap pół Ameryki. W 1989 roku jej workout ćwiczyło
11 milionów kobiet! 45-letnia aktorka pokazała, że w każdym wieku można mieć piękną i szczupłą sylwetkę. Mieszkałam wtedy w Stanach i oczywiście zapisałam się na zajęcia, kupiłam kasetę i książkę Fondy. Ubrane w ocieplacze, body i getry podskakiwałyśmy w rytmie „Like a virgin” Madonny.