Sezon zaczyna się w Polsce tradycyjnie na kilka miesięcy przed wyborami, z głównymi atrakcjami przewidywanymi zazwyczaj na wrzesień.
Z jednej strony pogoda sprzyja ulicznym pikietom i demonstracjom, z drugiej zaś podnosząca się polityczna gorączka aż zachęca do zgłaszania kolejnych postulatów. W przeszłości zdarzało się, że wyniki przechodziły oczekiwania samych demonstrantów – ot, choćby w roku 2005, gdy wystarczyło parę petard i pohukiwań zgromadzonych na Wiejskiej związkowców, by sparaliżowany strachem Sejm momentalnie zdecydował o wartym kilkadziesiąt miliardów złotych prezencie dla górników w postaci specjalnych praw emerytalnych. Takie doświadczenia oczywiście zachęcają do dalszej aktywności.
Do tej pory zgłaszane żądania nie wyglądają jeszcze tak groźnie, co daje się dość łatwo wytłumaczyć. W końcu mamy dopiero do czynienia z rozgrzewką. Poza tym „Solidarność" nie wie jeszcze, co powie konkurencja z OPZZ – więc musi swoją listę życzeń konstruować ostrożnie, by nie dać się nagle przelicytować i pozostać z łatką mięczaków.
Na razie na listę trafiły więc same oczywistości, przy których trudno o pomyłkę.
Po pierwsze, mamy więc protest przeciwko prywatyzacji. Jest on całkowicie zrozumiały, bowiem istnieją poważne powody do przypuszczeń, że celem prywatyzacji jest znalezienie prywatnego właściciela dla firm. Co więcej, można domniemywać, że jeśli pojawi się taki właściciel, jego dążeniem może stać się wypracowywanie zysku, co stoi w jawnej sprzeczności z celem działania normalnych firm państwowych. A dodatkowo taki właściciel może nie zgadzać się na to, by firmą nadal rządzili związkowcy – a to stanowiłoby pogwałcenie podstaw jej ładu korporacyjnego.