Śmiać mi się chciało, jak przeczytałem w „Le Monde" poszczytowy komentarz o potrzebie liderów – mówił kilka dni temu w nieoficjalnym gronie polski dyplomata w Brukseli. W domyśle: śmieszne, że czołowy francuski dziennik zakłada, że takim liderem miałby być Nicolas Sarkozy, który na szczycie strefy euro w Brukseli tydzień temu apelował o ścisłą integrację gospodarczą w węższym gronie 17 państw.
– Śmieszy mnie ta dyskusja w Polsce. Nie ma podziału Europy. Polska ma wszelkie powody, żeby czuć się pewnie w tej sytuacji – mówił w marcu w Brukseli Mikołaj Dowgielewicz, sekretarz stanu w MSZ ds. europejskich, gdy z inicjatywy francuskiego prezydenta rozważany był pakt na rzecz konkurencyjności przewidujący właśnie eurointegrację. Widać więc, że najważniejsza od miesięcy inicjatywa polityczna UE, która może się okazać historycznym przełomem, śmieszy polski rząd. Bo po pierwsze – jak przekonują jego przedstawiciele – nic z niej nie wyjdzie. Po drugie, nawet gdyby coś się miało ruszyć, to na pewno nie bez nas. Polska jest poważnym graczem, który jest w środku. Jeszcze jeden cytat, tym razem z premiera: – Mamy wstępne, ale twarde zapewnienie, że pakt nie będzie dzielił Europy. Każdy kraj gotowy do przyjęcia rygorów paktu będzie mógł w nim uczestniczyć – mówił 11 marca w Brukseli Donald Tusk. Nie mógł tego powtórzyć 21 lipca, bo na euroszczyt, który podjął decyzje o przygotowaniu ram ścisłej współpracy strefy euro, czyli właśnie tego, co wcześniej Sarkozy nazwał paktem dla konkurencyjności, nikt go nie zaprosił.
Polska ma problem wizerunkowy. Z jednej strony chce uchodzić za ważnego gracza w Unii, czego dowodem miało być entuzjastyczne przyjęcie polskiego premiera w Parlamencie Europejskim. Dlatego uwagi „Le Monde" o liderze Sarkozym są „śmieszne". Bo przecież tym liderem miał być pełen zapału dla Europy Tusk. Z drugiej strony jednak podział sił w UE jest od dawna ustalony. Rządzą Niemcy i Francja. Trzecie unijne mocarstwo – Wielka Brytania – od czasu do czasu blokuje tylko inicjatywy, które mu się nie podobają, bo świadomie wybrało funkcjonowanie na marginesie integracji. Dla Polski nie ma tutaj miejsca. To nie znaczy, że rząd nie ma nic do powiedzenia, ale to nie Tusk będzie wyznaczał tempo integracji. A już na pewno nie będzie miał wpływu na to, co dzieje się w strefie euro. Przez wiele miesięcy jego sojusznikiem była Komisja Europejska. Ale teraz widać, że Jose Barroso jest realistą. W momencie gdy zobaczył, że integracja może pójść do przodu, tyle że w węższym gronie, natychmiast dołączył do pochwał pod adresem francuskiego prezydenta. Jedynym jego zmartwieniem jest teraz zapewnienie udziału Komisji Europejskiej w eurointegracji, a nie troska o pozostałe dziesięć krajów.
Polska musi się pozbyć tego rozdwojenia jaźni. Albo powiedzmy, że chcemy być w centrum integracji, wtedy droga do euro jest otwarta. Trzeba tylko spełnić warunki i od czasu do czasu złożyć się na bankrutów. Albo wybierzmy brytyjski wariant suwerenności. Nie ma wyjścia pośredniego. Blokowanie współpracy europejskiej nie może trwać w nieskończoność. A zapewnienia rządu, że Polska jest ważnym graczem, stają się niewiarygodne.