– Słabość naszej waluty to powód do radości – uważa Michał Dybuła, główny ekonomista BNP Paribas. – Oznacza mnożenie zysków naszych eksporterów, co – biorąc pod uwagę przewidywane spowolnienie popytu wewnętrznego, wysoki deficyt w obrotach handlowych i na rachunku obrotów bieżących – powinno nas tylko cieszyć.
Polsce grozi jednak wzrost długu publicznego w relacji do PKB. – Tu liczy się kurs na 31 grudnia, resort finansów zrobi wszystko, aby dług nie przekroczył 55 proc. PKB – wyjaśnia ekonomista.
Z kolei prof. Witold Orłowski, ekonomista PwC, zaznacza, że jeśli na słabym złotym zyskuje gospodarka, to pośrednio zyskują też wszyscy Polacy. Oczywiście nie ci, którzy mają kredyty w walucie obcej. W jego ocenie jednak obecny słaby kurs naszej waluty nie jest jeszcze krytyczny. – Przypominam, że na początku 2004 r. testowaliśmy poziom zbliżony do 5 zł za euro i nie spowodowało to większych perturbacji – wyjaśnia profesor. – Teraz jesteśmy w dużo lepszej sytuacji, bo kondycja naszych finansów publicznych jest korzystniejsza, a banki są o wiele bardziej odporne na szoki.
Mirosław Gronicki, były minister finansów, podkreśla, że na liście instytucji zacierających ręce z powodu słabego złotego znajduje się też rząd. – Cały czas jeszcze jesteśmy poważnym odbiorcą unijnych dotacji, w momencie wymiany euro przy słabym złotym państwo ma więcej pieniędzy, które może przekazać polskim firmom w ramach unijnych projektów i wykonać więcej prac w ramach publicznych inwestycji – wyjaśnia ekonomista.
Zdaniem Andrzeja Krzemińskiego, szefa dilerów w Banku BPH, obecne osłabienie naszej waluty wynika z faktu, że nastroje na rynkach cały czas są pesymistyczne, a kryzys w strefie euro pozostaje nierozwiązany.