- Spodziewają się państwo jakiejś kolejnej lokalnej konkurencji na tym rynku? Mówiło się o tym, że Agora chce ruszyć ze streamingowym serwisem muzycznym.
- Myślę, że już się nie spodziewamy. Jeden lokalny gracz zamyka rynek. Zdziwiłbym się, gdyby ktoś odważyłby się tu jeszcze startować. No chyba, że w jakimś zupełnie innym modelu. Bo w modelu polegającym na współpracy z dużym operatorem telekomunikacyjnym po prostu nie ma w już w Polsce miejsca.
-A Ipla spodziewa się nowej konkurencji? Wierzy pan, że np. Netflix wejdzie na polski rynek?
- Wejdzie kiedyś, ale na pewno nie w perspektywie 2-3 lat. A jeśli już wejdzie, to będzie to takie wejście, jak wejście Deezera czy eBaya – po prostu odnotuje swoją obecność na kolejnym rynku. Netflix ma teraz swoje problemy. W USA wiele podmiotów zauważyło w tym serwisie duże pieniądze. Dopóki ich tam nie było, Netflix się bardzo szybko rozwijał. Kiedy jednak zaczęła być mowa o miliardach dolarów, okazało się, że firma ma problemy z przedłużaniem praw licencyjnych za poprzednie kwoty, bo jej kontrahenci zaczęli się domagać wyższych stawek. Myślę więc, że start Netfliksa w Polsce to nie jest perspektywa najbliższych trzech lat. Bardziej obawiam się teraz YouTube'a. To agresywny gracz, który ma inną politykę zdobywania treści i w związku z tym może okazać się bardzo groźny.
- Dla Ipli? Przecież YouTube z założenia pokazuje wyłącznie krótkie filmy.
- Rynek reklamy, który jest naszym priorytetem (choć będziemy dążyć do tego, by zachowując wpływy z reklam zwiększać przychody z subskrypcji) czekają wyzwania w nadchodzącym roku. W takiej sytuacji motorem rynku reklamy staje się cena reklam. Gdyby doszło do takiej sytuacji, YouTube miałby w pewnych kwestiach przewagę, bo nie ponosi kosztów zamawiania treści. Rozlicza się za nie w modelu aukcyjnym z użytkownikami, ale - w przeciwieństwie do innych serwisów wideo - nie gwarantuje im żadnych przychodów z reklam, a reklamodawcom nie zapewnia odpowiedniego kontekstu, precyzyjnie dopasowanego do promowanych marek.