Pierwsze wrażenie jest... dziwne. Przeprowadzony niedawno lifting jednego z najpopularniejszych modeli z gamy Suzuki zmienił go z auta prawie bez wyrazu w samochód, którego nie sposób nie zauważyć. A to za sprawą charakternego, rzadko żebrowanego, dużego jak na kompaktowe wymiary samochodu grilla, który zdominował przód. Trzeba się z tym oswoić, tym bardziej, że zmiany z tyłu były bardzo delikatne co sprawia, że kontrast jest spory. Pod maską testowego modelu znalazła się słabsza z dwóch jednostek, z jakimi oferuje swój model Suzuki - turbodoładowany benzynowiec 1.0 BosterJet o mocy 112 KM (mocniejszy, 1.4 BoosterJet, ma 140 KM). Do tego pięciobiegowa, ręczna skrzynia. Pierwsza myśl – nie ma szans na dobrą jazdę. Przyznaję, bardzo się pomyliłem.

I to nie raz. Obawiałem się, że pomysły projektantów, który naprowadziły ich na taki a nie inny projekt przodu znajdą swój ciąg dalszy we wnętrzu. I tu pierwsze pozytywne zaskoczenie. Ładna tablica zegarów, przejrzysty i intuicyjny, a także – co nie jest oczywiste w autach tej klasy, ładnie zaprojektowany system multimedialny (nowość po lifcie), gruba, obłożona skórą wielofunkcyjna kierownica, dobra jakość materiałów wykończeniowych. Jedyne zastrzeżenie, to zadziwiający pręcik, wystający z prawej strony deski rozdzielczej – to przycisk (?) do zmiany wskazań komputera pokładowego. Taka pamiątka z przeszłości, tym bardziej zaskakująca, że nawet potencjometr systemu audio stał się ekranowym sliderem.

Drugie zaskoczenie – silnik. Jednostka z rodziny BoosterJet, typowy przykład downsizingu, okazała się naprawdę wystarczająca do wcale nie leniwego przemieszczania się tym ważącym 1200 kg autem. Pracuje cicho, jest jak na swoje możliwości elastyczna, co więcej, pięciobiegową skrzynię udało się na tyle dobrze zestopniować, że nie ogranicza jego potencjału, co niestety dość często się zdarza w innych samochodach. Myślałem, że będzie boleć, nie bolało, ba, było wręcz przyjemnie. Przyspieszenie 12 s/100 km mogłoby być lepsze, ale średnie zużycie z testu na poziomie 6,8 l/100 km jest satysfakcjonujące (producent obiecuje 5,3 l). Jedyne zastrzeżenie, to może zbyt lekko pracujący układ kierowniczy. Trzeba się do tego przyzwyczaić.

Ale najważniejsze jest to, że S-Crossem naprawdę można zjechać z drogi. W obecnym modelu prześwit liczy 18 cm (więcej o 1,5 cm), co pozwala bez stresu opuścić asfalt. W pokonywaniu bocznych tras i piaskowych wzniesień pomaga napęd AllGrip z czerema dostępnymi trybami: Auto, Sport, Snow&Mud i Lock. W trybie Auto napędzane są tylne koła, jedynie w bardziej ekstremalnych sytuacjach dołączana jest tylna oś. W trybie Sport ESP ma mniejszą czułość, wzmacnia reakcję silnika na gaz, a jednocześnie przenosi 20 proc. mocy na tył (przyznaję, bardzo mi się ten tryb podobał). Najlepsza zabawa to oczywiście Snow&Mud, który naprawdę czyni z małego Suzuki niezłego przełajowca. Pomocna jest tu funkcja Lock, która spina obie osie i działa do prędkości 60 km/h.

Jeśli odpuścić kwestie urody, to naprawdę ciekawy i atrakcyjno cenowo samochód, który nie musi kurczowo trzymać się asfaltu.   —Wojciech Romański