Gdy koronawirus dotarł do Europy a we Włoszech każdego dnia zaczęło umierać nawet 1000 osób, strach padł na wszystkich. Zamknięto granice, lotniska, szkoły, restauracje urzędy, fabryki a ludzie izolowani w domach z niepokojem słuchali o nadchodzącej zarazie. Początkowo rozwój wypadków w Hiszpanii i we Francji potwierdzał te obawy, ale szybko okazało się, że nie wszędzie taki diabeł straszny... Pandemia trwa już kilka miesięcy i powoduje odmienne skutki w różnych krajach. We Francji zmarło aż 19 proc. zakażonych, w Belgii 16 proc., we Włoszech 15 proc., a w Holandii 13 proc. Równocześnie w Niemczech zmarło 4,7 proc., w Polsce 4,4 proc, w Serbii 2 proc, a w Rosji tylko 1,2 proc. Średnio na świecie umiera 5,6 proc. zakażonych SARS-CoV-2.
Te dwudziestokrotne różnice w umieralności powodują medialne spekulacje. Rządy krajów, w których umieralność jest niewielka chwalą się, że znakomicie poradziły sobie z pandemią. W innych krajach opozycja krytykuje rządzących, że sobie nie radzą. Podejmowane przez władze działania niewątpliwie mają pewien wpływ na przebieg epidemii, o czym przekonali się Brytyjczycy, Białorusini, Szwedzi, Brazylijczycy i mieszkańcy Ameryki Południowej. W krajach tych początkowo nie zdecydowano się na drastyczne działania ograniczające kontakty międzyludzkie i zwalniające gospodarkę, co spowodowało wzrost liczby zakażeń. Odsetek zgonów był jednak bardzo zróżnicowany, bo w UK zmarło 14 proc., w Szwecji 11 proc., w Brazylii 5 proc. a na Białorusi 0,5 proc. Wygląda na to, że rządy mają ograniczony wpływ na to jak wielkie żniwo ludzi zbiera koronawirus.
Dziennikarze tłumaczą te różnice liczbą wykonywanych testów. Oczywiście jeśli stłucze się termometr nie będziemy mieli wiedzy o gorączce, ale nie zapobiega to jej wystąpieniu. Mniejsza liczba wykonywanych testów poprawia statystyki liczby osób zakażonych wirusem, ale w ograniczony sposób wpływa na zestawienia liczby zgonów. Jak nietrafny jest ten argument w dyskusji nad groźbą wirusa wymownie świadczy porównanie Holandii, gdzie ostatnio było zakażonych 47 574 osób i Białorusi z taką samą liczbą zakażonych - 47 751. W Holandii zmarło na COVID-19 6 tys. zakażonych a na Białorusi 260 osób! Holendrzy wykonali 22 tys. testów/mln populacji, podczas gdy Białorusini trzy razy więcej bo 64 tys./mln. A zatem wykonywanie dużej liczby testów nie przekłada się na większą śmiertelność.
Ulubionym argumentem jakim wszystko się tłumaczy są pieniądze, ale największą liczbę zgonów z powodu COVID-19 stwierdza się w najbogatszych krajach. Podobnie jest z jakością służby zdrowia, która akurat we Włoszech, Belgii, czy Francji jest z pewnością lepsza niż w Polsce, Rosji czy na Białorusi. Pojawiają się zatem głosy, że nie można wierzyć w statystyki niektórych krajów. Jeśli jednak choroba jest groźna i ma kogoś zabić to zrobi to tak jak to było z dżumą, cholerą czy Ebolą. W przypadku niebezpiecznych chorób zakaźnych ludzie umierają niezależnie od tego czy wykonywane są testy diagnostyczne i czy oficjalne dane są niedoszacowane lub wręcz zafałszowane. Próby zakłamywania rzeczywistości mają w epidemii krótki żywot, bo śmierć jest faktem, którego nie można zakłamać. Tymczasem oficjalne statystyki umieralności pokazują jednoznacznie, że liczby zgonów w Polsce i w wielu innych krajach zmniejszyły się w czasie pandemii. Okazało się, że wynika to z poprawy jakości powietrza spowodowanej wprowadzonymi ograniczeniami.