Utrzymująca się od dłuższego czasu niska inflacja, która ostatnio przeszła w pierwszą w historii wolnego rynku w Polsce deflację, zaczyna być kluczowym argumentem za tym, aby ponownie obniżać stopy procentowe. Pytanie, czy spadek cen to rzeczywiście problem naszej gospodarki. Jeszcze przed wakacyjną przerwą prezes NBP Marek Belka zapewniał, że deflacja jest przejściowa i nie ma się czym przejmować, bo tylko wspomaga konsumpcję. Podobnie zresztą twierdzą ekonomiści – ci sami, którzy nawołują do cięcia stóp.

Można zapytać, co w takim razie z celem inflacyjnym. Nawet jeśli wziąć pod uwagę najniższą dopuszczalną przez RPP roczną dynamikę cen (1,5 proc.), to już od 19 miesięcy nie udaje się jej osiągnąć. Ale niska inflacja wcale nie musi wymagać automatycznej reakcji RPP. W założeniach do polityki pieniężnej na ten rok czytamy, że „bank centralny nie reaguje na odchylenia inflacji od celu, jeśli uznaje je za przejściowe, i to nawet wówczas, gdy nie mieszczą się one w przedziale wahań wokół celu". Więc albo członkowie RPP zmienili teraz zdanie i uważają, że niska inflacja to zjawisko trwałe, albo obawiają się o swoją reputację i po wygaśnięciu kadencji za niewiele ponad rok nie chcą się narażać na zarzut, że nie potrafili należycie zrealizować swojego mandatu.

Argumentem za niższymi stopami nie jest też na razie spowolnienie wzrostu gospodarczego. Większość ekonomistów wciąż spodziewa się, że widoczne w miesięcznych danych hamowanie będzie przejściowe, a w tym i przyszłym roku PKB będzie rósł w tempie ponad 3 proc. Trudno uznać, że jest to tempo, przy którym trzeba bić na alarm. Kolejna grupa argumentów za cięciem stóp dotyczy złotego. Zgodnie z teorią niższe stopy powinny osłabić naszą walutę i wzmocnić tym samym konkurencyjność eksportu. Ale skoro inwestorzy i tak oczekują od dłuższego czasu, że stopy w Polsce spadną, to czy przypadkiem ich reakcja na ten ruch nie będzie ograniczona?

Wreszcie ci, którzy są przekonani, że stopy trzeba pilnie ciąć, przyznają w nieoficjalnych rozmowach, że tak naprawdę gospodarce niewiele to da. Bo przecież trudno sobie wyobrazić, że te 0,5 czy nawet 1 pkt proc. mniej sprawi, że Polacy zaczną chętniej zaciągać kredyty, kupować samochody i sprzęt AGD, a firmy inwestować za pożyczone pieniądze. Widać, że to, czy koszt pieniądza w Polsce należy obniżać, czy nie, pozostaje kwestią sporną, a Rada już nieraz działała wbrew oczekiwaniom rynku. Wydaje się jednak, że tym razem będzie inaczej.