W czwartek, gdy zamykaliśmy to wydanie „Rzeczpospolitej", za euro było trzeba zapłacić niewiele ponad 4,21 zł. Dla porównania, jeszcze w połowie marca kurs euro sięgał 4,34 zł, na początku roku przekraczał 4,40 zł. To oznacza, że w ciągu I kwartału polska waluta zyskała w stosunku do euro blisko 5 proc.
Czwartek był już szóstym z rzędu dniem aprecjacji polskiej waluty. – Złoty zachowuje się w ostatnich dniach bardzo mocno. Pomagają mu nastroje na globalnych rynkach finansowych, ale również lokalnie wyższe perspektywy wzrostu gospodarczego, co nie powinno się istotnie zmienić w najbliższym czasie – tłumaczy Mikołaj Raczyński, zarządzający funduszami w Noble Funds TFI. Podobnie jak zdecydowana większość ekspertów uważa jednak, że potencjał polskiej waluty do aprecjacji jest na wyczerpaniu.
Rozczarowanie mija
W ostatnich dwóch tygodniach złoty zyskiwał pod wpływem wydarzeń w USA. Po tym, jak prezydent Donald Trump nie był w stanie przeforsować w Kongresie zmian w systemie ubezpieczeń społecznych, inwestorzy zaczęli wątpić w to, że będzie w stanie zrealizować swój program, zakładający m.in. poluzowanie polityki fiskalnej. Tymczasem takie oczekiwania stały po listopadowych wyborach prezydenckich w USA za napływem kapitału na tamtejsze rynki i aprecjacją dolara.
Rozczarowanie Trumpem wywołało odpływ kapitału z USA na inne rynki, co przełożyło się na osłabienie amerykańskiej waluty. W ostatnich dniach dolar odrobił nieco strat, m.in. w stosunku do euro. „Czy złoty jest odporny na umocnienie dolara? Nie wydaje nam się to prawdopodobne" – napisali w czwartkowym komentarzu ekonomiści mBanku. Według nich ten tydzień wyznaczy minimum kursu euro w złotych.
Podobnie perspektywy polskiej waluty oceniają ekonomiści Banku Zachodniego WBK. „Sądzimy, że do końca tygodnia złoty może pozostać mocny w stosunku do euro, natomiast w kolejnych dniach widzimy ryzyko realizacji zysków z ostatniej aprecjacji krajowej waluty" – napisali.