To na razie wstępne szacunki, bo Ministerstwo Finansów nie podaje jeszcze ostatecznego wyniku. Trwa liczenie dochodów i wydatków państwa. – Może się okazać, że deficyt będzie jeszcze niższy, bo samorządy cały czas zwracają niewykorzystane subwencje – mówi jeden z urzędników resortu. Z drugiej strony jednak przedsiębiorcy cały czas mogą składać wnioski o zwrot podatku VAT, a to może zmienić tę sytuację.
Niezależnie jednak, czy będzie on bliższy 23 czy 27 mld zł, czyli poziomu z ustawy budżetowej na 2009 rok, minister finansów Jacek Rostowski nie ma powodów do dumy ani chwalenia się świetnymi metodami zarządzania finansami publicznymi. Tak naprawdę deficyt budżetowy w 2009 roku przekroczył 40 mld zł.
W styczniu ubiegłego roku rząd był zmuszony zweryfikować prognozowany wzrost gospodarczy z 3,8 proc. do 1,7 proc. PKB. To oczywiście wiązało się ze zweryfikowaniem spodziewanych dochodów w dół. Niemal natychmiast po uchwaleniu budżetu zaczął więc szukać oszczędności w wydatkach.
Jednak zamiast rzeczywistego ograniczania wydawanych kwot obciął budżet Funduszowi Drogowemu i kazał mu się zapożyczać na rynku – dług z tego tytułu przekroczył 10 mld zł. Podobnie z Funduszem Ubezpieczeń Społecznych, który pożyczył ok. 8 mld zł. Pół roku później minister finansów ogłosił, że wzrost może być minimalny i wynieść 0,2 proc. PKB, więc jeszcze bardziej obciął spodziewane dochody – o kolejne 30 mld zł. Wbrew wcześniejszym przewidywaniom w lipcu podszedł jednak do wyliczeń bardzo konserwatywnie – zdaniem ekonomistów za bardzo.
W tej sytuacji ogłaszanie, że wpływy z VAT okazały się wyższe od tych zapisanych w nowelizacji budżetu o 5 mld zł, dochody akcyzowe o 2 mld zł, a z podatku PIT o 1 mld zł, nie jest powodem do dumy, skoro wcześniej obniżono je bardziej, niż to było konieczne. Deficyt może więc okazać się co prawda niższy od zapisanego w nowelizacji, ale dużo wyższy od pierwotnie zakładanego na poziomie 18,2 mld zł.