Rząd, zamykając w kwietniu prywatyzację Enei, nie wybrał dla niej inwestora, ale przedstawił scenariusz na przyszłość: spółka będzie prywatyzowana, kiedy doprowadzi budowę zapowiadanej elektrowni na węgiel do takiego etapu, by po przejęciu Enei projektu nie dało się anulować.
Takie postawienie sprawy może zablokować prywatyzację po wyborach. – Kapitalizacja Enei wynosi obecnie 2 – 2,2 mld euro (ponad 8 mld zł). Budowa bloku węglowego o mocy 1000 MW kosztuje 1,6 – 1,9 mld euro. Dlaczego inwestorzy mieliby przejmować spółkę, która wymaga inwestycji na poziomie zbliżonym do jej kapitalizacji giełdowej? Zwłaszcza jeżeli nie wiadomo, czy kiedykolwiek inwestycja w nowy blok będzie dochodowa – mówi „Rz" Filip Thon, prezes RWE Polska.
RWE w styczniu 2010 r. wycofało się z kupna kontrolnego pakietu akcji Enei, mimo że był jedynym inwestorem, któremu udzielono wyłączności negocjacyjnej. Kiedy w czerwcu Ministerstwo Skarbu Państwa rozpoczęło drugą turę prywatyzacji, koncern w ogóle nie przystąpił do rozmów. One również zakończyły się fiaskiem.
Z wypowiedzi Filipa Thona wynika, że RWE raczej nie złożyłoby oferty, gdyby sprzedaż akcji poznańskiej spółki ruszyła od nowa. – Moim zdaniem budowa bloku węglowego jest obecnie niezwykle trudna i obciążona dużym ryzykiem biznesowym. Działamy w bardzo zmiennych i nie do końca zdefiniowanych warunkach co do redukcji emisji CO2. Nie wiemy, jak będzie wyglądał przydział uprawnień dla elektrowni, nie znamy też cen uprawnień emisji – wyjaśnia Thon. – Jednak można byłoby rozważać budowę w Enei nowych niskoemisyjnych mocy, co pozwoliłoby na osiągnięcie celu powiększenia mocy oraz utrzymanie zatrudnienia – sugeruje Thon.
Niskoemisyjne bloki wytwórcze, o których mówi szef energetycznej spółki, to takie, które spalają gaz.