W „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł Aleksandra Miedwiediewa: „Partnerstwo oparte na korzyściach” wraz z polemiką Marka Radzikowskiego „Klucz w rękach rosyjskiej firmy”. Artykuł Miedwiediewa jest istotny nie ze względu na treść – bo to zlepek miło brzmiących ogólników – ale z powodu rangi autora. Miedwiediew jest bowiem wiceprezesem Gazpromu odpowiedzialnym za eksport.
Polemika Radzikowskiego jest oparta na dwóch przesłankach przyjętych a priori, których słuszności autor nie uzasadnia. Po pierwsze, „jesteśmy skazani na największego na świecie producenta gazu” (czyli rosyjski Gazprom). Po drugie, oczekuje od Gazpromu, że musi „szczególnie dbać o zaufanie drugiej strony (czyli Polski – przyp. autora), bo bez niego nie zbuduje podstaw rzetelnej długoterminowej współpracy”. Autor przyjmuje – implicite – założenie, że Gazpromowi zależy na takiej współpracy.
Gazprom jest największym na świecie producentem gazu, ale niejedynym. Radzikowski nie wspomina, że oprócz Rosji istnieją inne kraje, które produkują gaz i nie są zależne ani od Gazpromu, ani od Rosji. Norweskie złoża, te w Afryce Północnej, są de facto położone bliżej Polski niż złoża rosyjskie. W warunkach wolnego rynku nie ma większego znaczenia, w jakim kraju gaz pokonuje odległość w drodze do odbiorcy. Czasy, kiedy Rosjanie żądali mniejszych opłat za transport, szybko przechodzą do historii. Wykorzystując swoją monopolistyczną pozycję, Gazprom stara się maksymalizować wszystkie możliwe opłaty.
Koszt poszukiwania i wydobycia gazu ziemnego w Rosji też nie jest mniejszy niż w innych krajach. Eksploatacja syberyjskich oraz arktycznych bogactw naturalnych jest kapitałochłonna i droga w eksploatacji, nie wspominając o kosztach ekologicznych. Dodatkowo dochodzi do tego nieprzewidywalny system podatkowy. Czasy, kiedy Rosja była tanim krajem, już dawno minęły. Niemniej w Polsce nadal pokutuje PRL-owski mit, że gaz rosyjski jest tani. Jedynym uzasadnieniem tego mitu jest irracjonalne przeświadczenie, z którego wynika, że skoro coś jest rosyjskie, to musi być tanie.
Nie ma zatem racjonalnych ekonomicznych przesłanek, które powodowałyby, że gaz rosyjski musiałby być tańszy niż norweski czy północnoafrykański.Istnieje też możliwość dostaw skroplonego gazu do Polski z bardziej odległych zakątków świata, jak Afryka Zachodnia, Katar czy nawet Daleki Wschód (pod warunkiem odpowiedniej infrastruktury). Korea Południowa czy Japonia od lat sprowadzają skroplony gaz LNG i nie miało to negatywnego wpływu na tempo ich rozwoju gospodarczego. Wystarczy przyjrzeć się strategii dostaw gazu do Wielkiej Brytanii czy Holandii. Mimo że oba kraje są zainteresowane zakupem gazu rosyjskiego, rozwijają także terminale LNG na skalę u nas niewyobrażalną oraz dbają o kontynuację dostaw z mórz Północnego i Norweskiego.