Gaz w dzisiejszym świecie to groźna broń

Grzegorz Pytel Gazprom nie musi być jedynym dostawcą gazu do Polski – pisze ekspert ds. energetyki w Instytucie Sobieskiego

Publikacja: 16.01.2008 23:21

W „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł Aleksandra Miedwiediewa: „Partnerstwo oparte na korzyściach” wraz z polemiką Marka Radzikowskiego „Klucz w rękach rosyjskiej firmy”. Artykuł Miedwiediewa jest istotny nie ze względu na treść – bo to zlepek miło brzmiących ogólników – ale z powodu rangi autora. Miedwiediew jest bowiem wiceprezesem Gazpromu odpowiedzialnym za eksport.

Polemika Radzikowskiego jest oparta na dwóch przesłankach przyjętych a priori, których słuszności autor nie uzasadnia. Po pierwsze, „jesteśmy skazani na największego na świecie producenta gazu” (czyli rosyjski Gazprom). Po drugie, oczekuje od Gazpromu, że musi „szczególnie dbać o zaufanie drugiej strony (czyli Polski – przyp. autora), bo bez niego nie zbuduje podstaw rzetelnej długoterminowej współpracy”. Autor przyjmuje – implicite – założenie, że Gazpromowi zależy na takiej współpracy.

Gazprom jest największym na świecie producentem gazu, ale niejedynym. Radzikowski nie wspomina, że oprócz Rosji istnieją inne kraje, które produkują gaz i nie są zależne ani od Gazpromu, ani od Rosji. Norweskie złoża, te w Afryce Północnej, są de facto położone bliżej Polski niż złoża rosyjskie. W warunkach wolnego rynku nie ma większego znaczenia, w jakim kraju gaz pokonuje odległość w drodze do odbiorcy. Czasy, kiedy Rosjanie żądali mniejszych opłat za transport, szybko przechodzą do historii. Wykorzystując swoją monopolistyczną pozycję, Gazprom stara się maksymalizować wszystkie możliwe opłaty.

Koszt poszukiwania i wydobycia gazu ziemnego w Rosji też nie jest mniejszy niż w innych krajach. Eksploatacja syberyjskich oraz arktycznych bogactw naturalnych jest kapitałochłonna i droga w eksploatacji, nie wspominając o kosztach ekologicznych. Dodatkowo dochodzi do tego nieprzewidywalny system podatkowy. Czasy, kiedy Rosja była tanim krajem, już dawno minęły. Niemniej w Polsce nadal pokutuje PRL-owski mit, że gaz rosyjski jest tani. Jedynym uzasadnieniem tego mitu jest irracjonalne przeświadczenie, z którego wynika, że skoro coś jest rosyjskie, to musi być tanie.

Nie ma zatem racjonalnych ekonomicznych przesłanek, które powodowałyby, że gaz rosyjski musiałby być tańszy niż norweski czy północnoafrykański.Istnieje też możliwość dostaw skroplonego gazu do Polski z bardziej odległych zakątków świata, jak Afryka Zachodnia, Katar czy nawet Daleki Wschód (pod warunkiem odpowiedniej infrastruktury). Korea Południowa czy Japonia od lat sprowadzają skroplony gaz LNG i nie miało to negatywnego wpływu na tempo ich rozwoju gospodarczego. Wystarczy przyjrzeć się strategii dostaw gazu do Wielkiej Brytanii czy Holandii. Mimo że oba kraje są zainteresowane zakupem gazu rosyjskiego, rozwijają także terminale LNG na skalę u nas niewyobrażalną oraz dbają o kontynuację dostaw z mórz Północnego i Norweskiego.

Radzikowski słusznie zauważa, że „swoją pozycję monopolisty Gazprom wykorzystuje w dużym stopniu, by dyktować ceny”. Nie zauważa jednak, że właśnie taka jest reguła działania każdego monopolisty. Naiwna jest wiara, że apele klienta do monopolisty o „przyzwoite” zachowanie odniosą pozytywny skutek. Jeżeli jakikolwiek, to tylko odwrotny. Bo obnażają desperacką sytuację klienta.

Efektem braku dywersyfikacji jest nie tylko gorsze zabezpieczenie dostaw w rozumieniu geopolitycznym. Brak dywersyfikacji ma także wymiar ekonomiczny będący rezultatem działania monopolu: wyższe ceny gazu. Aby jednak umożliwić dywersyfikację kierunków dostaw gazu, należy zrealizować program inwestycyjny, który umożliwiłby dostawy gazu, w dużych ilościach, z innych kierunków niż rosyjski.

Gazprom, jak każdy monopolista, nie chce dopuścić do utraty pozycji monopolistycznej. Jest także wyrafinowanym graczem. Obok istotnego wpływu lobbingowego w Polsce stosuje także strategię dobrze wyjaśnianą przez teorię gry: zwiększa ceny do maksimum, którego ograniczeniem jest bieżąca opłacalność budowy alternatywnych kierunków dostaw gazu do Polski. Elementem składowym tego rachunku jest także obecny brak wiedzy, know-how, doświadczenia oraz międzynarodowej wiarygodności Polski, aby te kierunki szybko i efektywnie zbudować.

O braku wiedzy na temat międzynarodowego rynku gazowego, a być może także o efektywności mechanizmów lobbingowych Gazpromu świadczy dość powszechne ukazywanie się w Polsce takich artykułów jak Radzikowskiego, które konkludują, że jesteśmy skazani na Gazprom. Artykuły te zasadniczo przechodzą bez polemiki. Jest niewyobrażalne, by w krajach o liberalnej gospodarce godzono się, żeby być „skazanym” na jakiegokolwiek monopolistę. Taki „skazujący” wyrok jest zatem oskarżeniem wszystkich tych, w tym głównie ekonomicznych „misjonarzy” liberalizmu, którzy do tego dopuścili.

Monopol Gazpromu jest niebezpieczny dla Polski. Poczynając od przynajmniej teoretycznej możliwości paraliżowania polskiej gospodarki (poprzez przerwy w dostawach), a kończąc na realnym, regularnym arbitralnym podnoszeniu cen czy wręcz zmianach formuły cenowej. Pamiętać należy, że monopol Gazpromu ma też wyjątkowo niebezpieczną cechę: jest poza efektywną kontrolą jakiegokolwiek regulatora. To faktycznie ramię wykonawcze interesów gospodarczych i politycznych Rosji. Żaden sąd w żadnym kraju – poza oczywiście Rosją – nie jest w stanie Gazpromowi niczego nakazać.

Dodatkowo dochodzi jeszcze asymetria naszych relacji handlowych z Gazpromem, podobnie jak i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Polska jest małym rynkiem dla Gazpromu: to tylko ok. 7 mld metrów sześc. rocznie. Żaden kraj w naszym regionie nie kupował (i zapewne do dziś nie kupuje) od Gazpromu więcej niż 10 mld m sześc. w 2004 r. Natomiast Niemcy kupują prawie 40 mld, Włochy ponad 20 mld, Francja i Turcja po 15 mld m sześc. Gazprom planuje w kilka lat pozyskać 20 proc. rynku brytyjskiego, a to oznacza sprzedaż od 25 do 30 mld m sześc. rocznie.

Polska kupuje ok. 1,5 proc. (czyli 1/67) produkcji Gazpromu, a zatem wręcz śladową ilość. Co więcej, na skutek złego stanu technicznego infrastruktury Gazprom traci 10 – 11 razy więcej gazu, niż Polsce sprzedaje. I gdyby nawet Gazprom doprowadził ten stan do światowych standardów, to i tak traciłby 14 – 16 mld m sześc. rocznie, czyli mniej więcej dwa razy więcej, niż Polsce sprzedaje.

Gdyby Polska przestała kupować gaz od Gazpromu, to on by nawet tego nie odczuł. Zatem wbrew sugestiom Miedwiediewa Polska nie jest ważnym partnerem handlowym. Jest tylko dość ważnym partnerem tranzytowym: przez nasz kraj biegnie gazociąg jamalski dostarczający gaz na znacznie bardziej lukratywne rynki.

Gdyby jednak Gazprom odciął dostawy gazu do Polski, to sparaliżowałby kraj. Bo chociaż 7 mld m sześc. gazu rocznie nie jest zbyt wielką ilością w naszym bilansie energetycznym, stanowi jednak jego krytyczną składową. Zostaliśmy zatem postawieni pod murem. Liczenie, że Gazprom nie będzie tego wykorzystywał we własnym interesie, jest przejawem nieznajomości reguł ekonomii. Jest też przejawem naiwności w relacjach handlowych. Efektem realizacji programu dywersyfikacji kierunków dostaw do Polski powinno być uzyskanie mocnej pozycji w negocjacjach handlowych z Gazpromem. Obecnie dostawy gazu do Polski są koniecznością, a to oznacza, że musimy przystać na każde niemal warunki Gazpromu.

Wymiar ekonomiczny to jedna strona działań Gazpromu. Druga ma wymiar polityczny. Tak jak Polska nie zadbała o dywersyfikację dostaw gazu, tak Rosja – działając przez Gazprom – zadbała już o dywersyfikację odbiorców swojego gazu: lista klientów jest długa. Dopełnieniem jednak tego modelu będzie obecnie realizowana przez Gazprom dywersyfikacja infrastruktury transportu gazu z Rosji do któregokolwiek klienta w Europie. Budowa gazociągu bałtyckiego i planowanego gazociągu południowego są częściami tego planu. Wtedy też spadnie znaczenie gazociągu jamalskiego, czyli znaczenie Polski dla Rosji.

W rezultacie tych działań Gazprom będzie miał możliwość odcięcia dostaw do któregokolwiek kraju (a chodzi tu praktycznie o kraje Europy Środkowo-Wschodniej) bez zachwiania dostaw do innych, zwłaszcza istotnych, klientów. Powód takiego odcięcia może być ekonomiczny. Na przykład Gazprom będzie żądał kolejnej podwyżki. Powodem może także być nacisk polityczny. Polska, jak i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej, jest mało znaczącym klientem Gazpromu, bo kupuje niewiele gazu, zatem ta forma nacisku politycznego będzie miała niskie koszty. W takiej sytuacji naiwnością byłoby liczyć na solidarność któregokolwiek z klientów Gazpromu, czyli tak zwaną europejską solidarność energetyczną. Owi klienci sami będą zaniepokojeni, czy nie wpadną w podobne tarapaty.

Radzikowski apeluje do Gazpromu o to, aby nie zachowywał się jak monopolista. Robi to z dosyć nieprawdopodobną naiwnością jak na ekonomistę o (podobno) liberalnych poglądach. Historie Standard Oil oraz IBM, bieżąca saga Microsoftu czy, także w Polsce, Telekomunikacji Polskiej świadczą dobitnie o tym, że takie apele są pozbawione racjonalnego sensu, a z pewnością skazane na porażkę. Monopolista zawsze będzie wykorzystywał swoją pozycję, bo też takie jest racjonalne zachowanie ekonomiczne. A Gazprom jest monopolistą, co gorsza – w odróżnieniu od firm wymienionych powyżej – poza wszelkimi regułami regulacyjnymi i jakąkolwiek kontrolą reprezentującą interesy handlowe i polityczne oraz mającą poparcie potężnego kraju, jakim jest Rosja.

Jedynym sposobem na eliminację negatywnych zachowań monopolistycznych jest demonopolizacja monopolu. Z doświadczenia wiemy, że skutki praktyk monopolistycznych są niszczące dla gospodarki. Dlatego im szybciej Gazprom przestanie być monopolistą, tym lepiej dla nas. Ponieważ nie można liczyć na rozbicie Gazpromu czy nawet jakąkolwiek efektywną regulację, jedynym sposobem zdemonopolizowania Gazpromu jest dywersyfikacja kierunków dostaw gazu do Polski i, szerzej, do Europy Środkowo-Wschodniej. Realizacja programu dywersyfikacji kierunków dostaw gazu do Polski, a także, szerzej, w naszym regionie nie tylko umocniłaby nasze bezpieczeństwo energetyczne w rozumieniu geopolitycznym. Stół negocjacyjny z Gazpromem zostałby odwrócony. Gazprom nie byłby już w stanie narzucać każdych warunków. Zwłaszcza cenowych. Bo Polska i nasz region miałyby alternatywę. Wtedy nie byłoby potrzeby prosić Gazpromu, aby – jak pisze Radzikowski – musiał „szczególnie dbać o zaufanie drugiej strony (czyli Polski – przyp. autora), bo bez niego nie zbuduje podstaw rzetelnej długoterminowej współpracy”. Wtedy taka postawa Gazpromu byłaby jego racjonalnym zachowaniem ekonomicznym. Dla Rosji byłoby to też racjonalne zachowanie polityczne.

W „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł Aleksandra Miedwiediewa: „Partnerstwo oparte na korzyściach” wraz z polemiką Marka Radzikowskiego „Klucz w rękach rosyjskiej firmy”. Artykuł Miedwiediewa jest istotny nie ze względu na treść – bo to zlepek miło brzmiących ogólników – ale z powodu rangi autora. Miedwiediew jest bowiem wiceprezesem Gazpromu odpowiedzialnym za eksport.

Polemika Radzikowskiego jest oparta na dwóch przesłankach przyjętych a priori, których słuszności autor nie uzasadnia. Po pierwsze, „jesteśmy skazani na największego na świecie producenta gazu” (czyli rosyjski Gazprom). Po drugie, oczekuje od Gazpromu, że musi „szczególnie dbać o zaufanie drugiej strony (czyli Polski – przyp. autora), bo bez niego nie zbuduje podstaw rzetelnej długoterminowej współpracy”. Autor przyjmuje – implicite – założenie, że Gazpromowi zależy na takiej współpracy.

Pozostało 92% artykułu
Biznes
Ministerstwo obrony wyda ponad 100 mln euro na modernizację samolotów transportowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Biznes
CD Projekt odsłania karty. Wiemy, o czym będzie czwarty „Wiedźmin”
Biznes
Jest porozumienie płacowe w Poczcie Polskiej. Pracownicy dostaną podwyżki
Biznes
Podcast „Twój Biznes”: Rok nowego rządu – sukcesy i porażki w ocenie biznesu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Biznes
Umowa na polsko-koreańską fabrykę amunicji rakietowej do końca lipca