W ostatnich dwóch latach w Unii stworzono 6 mln nowych miejsc pracy, a do 2009 r. przewiduje się kolejne 5 mln. Komisja Europejska przekonuje, że rezerwy są: kobiety, ludzie starsi – to grupy, które relatywnie częściej są poza rynkiem. Ale trzeba też sięgać po imigrantów.
Na razie można jeszcze liczyć na napływ pracowników z nowych krajów UE. Ale i to źródło powoli się wyczerpuje. Potencjalni pracownicy coraz częściej zastanawiają się, czy nie pozostać w swoich krajach, gdzie płace są coraz wyższe.
Piet Hein Donner, holenderski minister spraw społecznych, jest już zaniepokojony, że zmniejszy się napływ pracowników z Polski, Bułgarii i Rumunii. – Mielibyśmy dużo więcej problemów na rynku pracy, gdyby nie Polacy – powiedział kilka dni temu na spotkaniu z holenderskimi przedsiębiorcami. – Jeśli nie zapewnimy tym ludziom dobrych warunków i mieszkań, firmy będą musiały przenieść się do Polski.
Holandia otworzyła rynek pracy dla obywateli nowej UE w maju 2007 r. Szacuje się, że od tego czasu przybyło tam 100 – 150 tys. pracowników, większość z Polski. Obecnie pięć państw starej Unii utrzymuje restrykcje dla obywateli nowej UE. Są to Niemcy, Austria, Francja, Dania i Belgia. Belgia zastanawia się nad liberalizacją rynku pracy, ale propozycja liberalnego ministra spraw wewnętrznych może napotkać opór ze strony partii socjalistycznej. Poza tym kraj od wielu miesięcy znajduje się w kryzysie politycznym i dopiero po 20 marca ma mieć nowy rząd.
W opublikowanym w piątek raporcie o zatrudnieniu w UE KE chwali Polskę za spadek bezrobocia, ale podtrzymuje rekomendacje reformowania rynku pracy. Zwraca uwagę, że co prawda bezrobocie spada, ale jednocześnie mamy najwyższy w Unii Europejskiej wskaźnik ubóstwa – 21 proc. Rząd powinien więc prowadzić politykę, która będzie z wyprzedzeniem zapobiegać ubóstwu i wykluczeniu społecznemu.